Kolejny lot upłynął już w polskim towarzystwie. Dziwne wrażenie – niby ulga, że jestem u siebie, a jakoś tak głupawo, bo to koniec przygody i znów wszyscy rozumieją co mówię. Zjedliśmy drugie śniadanie i w chmurach wylądowaliśmy na Okęciu.
W Polsce zimno było potwornie, więc opatuliłam się moją kangą i nagle spostrzegłam, że jestem najbardziej kolorową osobą w okolicy! W naszym szarym klimacie, szarej architekturze miast ludzie ubierają się równie szaro. Wszyscy chodzą smutni i bykiem patrzą na bliźniego. Między innymi dlatego z niechęcią wyjeżdżam z kolorowych, choć biednych krajów, w których mimo trudów życia ludzie sprawiają wrażenie szczęśliwszych niż w bogatej Europie.
W każdym razie, nawet jeśli z niechęcią wyjeżdżam skądś, tak do domu wracam zawsze z zachwytem i ze zwielokrotnioną siłą doceniam moje łóżko, moją pościel, moją łazienkę i lodówkę. Cieszę się wtedy, że mam dokąd wracać i w zaciszu własnego mieszkanka przez długi czas wspominam przygody w brudzie i trudzie, by po jakimś czasie planować następną podróż w nieznane.