Po kilku miesiącach od powrotu powoli zacierają się przykre momenty podróży, a zaczynam pamiętać głównie te przyjemne. Nadal jednak odczuwam rozżalenie, że wiele razy musieliśmy przepłacać za różne usługi, gdyż Afrykanie przyzwyczajeni, że Biały turysta zapłaci każdą cenę windują ją drastycznie do góry. Przyzwyczaili się również, że jak dziecko wyciągnie rękę, to Białas się zlituje nad biednym, głodnym Murzynkiem i da jakiegoś szylinga. Przyzwyczajeni do ciągłych pomocy humanitarnych uczą się, że robić nic nie trzeba, bo i tak dostanie się pomoc.
Życie Białasa w Afryce jest ciężkie. Na każdym kroku trzeba walczyć o swoje, użerać się z oszustami, opędzać się od namoli wszelkiej maści i przepłacać za usługi tylko dlatego, że jest się Białym. Mówią, że to Biali są rasistami? Czarni też, tylko inaczej się to u nich objawia. Że odbierają sobie za 400 lat niewolnictwa? Tylko co z tą kasą robią? Gdzie ten postęp? Dlaczego Afryka, mimo, że turystycznie droga i atrakcyjna, nadal jest daleko w tyle za resztą kontynentów? Historia pokazuje, że odkąd poszczególne kraje afrykańskie odzyskały niepodległość, to zatrzymały się w rozwoju lub rozwój ich był nieznaczny. Być może gdyby nie kolonializm, to nadal tkwiliby w buszu, a Cejrowski poszukując nieucywilizowanych ludów utknąłby w Afryce i napisałby książkę "Mzungu wśród dzikich plemion".
Być może jednak, gdyby nie kolonializm, to rozwój przebiegałby mniej gwałtownie, a przepaść między bogatymi a biednymi nie byłaby tak drastyczna. A może to turystyka ich tak zepsuła, gdyż nagle biedny mieszkaniec afrykańskiego kraju poczuł smak pieniądza, ale mentalność za tym nie nadążyła i taki mamy efekt? Ludzie na wysokich stanowiskach odkryli z kolei, że można w łatwy sposób pomnażać pieniądze stosując korupcję na szeroką skalę. Generalnie źle się dzieje.
Takie niestety ponure myśli nasuwają się już po krótkim pobycie na Czarnym Lądzie. Na szczęście zdarzało nam się poznać ludzi również od innej strony – tej gościnnej, serdecznej, pomocnej. Tylko nie było to miarodajne, gdyż ta serdeczna część kraju to głównie kobiety, a z kobietami na co dzień nie mieliśmy za dużo do czynienia, gdyż z reguły rzadko zajmują się turystyką. Te napotkane, zazwyczaj są sympatyczne i miłe, nawet jeśli chcą coś sprzedać. Większość kobiet ma jednak ważniejsze sprawy na głowie, którymi ich mężowie nie pokalają sobie rąk. Na przykład nigdy nie widziałam, żeby facet nosił wodę, albo chrust na ognisko. Nigdy nie widziałam, żeby szedł z dzieckiem, nie mówiąc już o praniu i gotowaniu. Nigdy też nie widziałam kobiet szwędających się bez celu. Być może, gdyby Murzynki wzięły się za rządy, to ten kontynent wyglądałby inaczej. Być może to one są tą częścią Kenii, którą opisują przewodniki: "ludzie są przyjaźni, otwarci i uczynni"… Szkoda tylko, że ogół narodu, z którym styka się przeciętny turysta przeczy temu cytatowi pod każdym względem. Chyba, że się zapłaci…
Być może serdeczności i gościnności można doznać głównie w miejscach, do których nie docierają turyści, w małych, zwykłych wioskach, do których trudno dotrzeć zwykłymi środkami transportu, mieszczącymi się poza utartymi szlakami. Tylko, żeby znaleźć się w tych miejscach, to potrzeba dużo czasu, a nie sztywnych czterech tygodni ograniczonych urlopem. Być może ludzie żyjący tam, nie ogarnięci jeszcze żądzą pieniądza potrafią być gościnni, bezinteresowni i nie żerować na odwiedzających ich przybyszach. Być może właśnie w takich miejscach można poznać prawdziwą Afrykę, w której mieszkańcy żyjący na skraju biedy dzielą się z przybyszami ostatnią garstką ryżu.
Najbardziej cenne z wyprawy były spotkania z ludźmi. Zwykłymi mieszkańcami, dla których byliśmy jedynie ciekawą egzotyką, a nie potencjalnym źródłem dochodu. I tak miło wspominam, kiedy ludzie ustąpili mi miejsce w
matatu, kiedy mały Murzynek zasnął mi na kolanach, a inny, ku uciesze całego busika rozpłakał się na mój widok. Śmiesznie było, kiedy dzieci w Saadani cienkimi głosikami wołały przeciągle "mzuuunguuu", albo kiedy autobus wypełniony maluchami zatrzymał się przy nas, a dzieci na nasz widok mało nie powypadały przez okna. Wzruszające było, kiedy chłopczyk z wioski trzymał mnie za rękę i nie odstępował ani na krok, a jego rodzina cieszyła się, że może na ekranie aparatu zobaczyć się na zdjęciu. Czujemy wdzięczność za serdeczne przyjęcie nas w sklepiku w Mombasie, oraz za pomoc jakiej udzieliła nam przygodnie spotkana kobieta. Poza tym wiarę w ludzi przywrócił nam również kelner w Kisumu i strażnik pracujący w tym samym hotelu. Było też mnóstwo innych miłych gestów, których nie wymienię, jednak mimo wszystko, najbardziej uderzającym wrażeniem z pobytu w Afryce jest wszędobylskie naciągactwo.
Kolejne, co zostało w pamięci po wyprawie to piękna słoneczna pogoda, niesamowicie turkusowy ocean, kolorowo ubrane kobiety i brak pośpiechu. Pomijam w tym wszelakie środki transportu, które pędzą, jak gdyby ich kierowca był samobójcą. Na wielu ulicach samochody, motory, rowery, ludzie, krowy, kozy i kury idą jednym strumieniem wzdłuż płynących ścieków. Mimo wszechobecnego brudu i biedy ludzie chodzą czyści i ładnie ubrani. Panowie, czasami pomimo ogólnie biednego i przykurzonego stroju mają zawsze wyczyszczone na wysoki połysk buty, a nierzadko się zdarzało, że do
matatu wsiadali ludzie pięknie wypachnieni. Kobiety poskramiają burzę włosów przeróżnymi, egzotycznymi splotami, warkoczykami, upięciami lub wszystkim naraz. Często mają na głowach zmyślnie zawiązane kangi tworzące wielki turban lub – jako typowe muzułmanki – szczelnie owijają głowy wystawiając tylko twarz lub tylko oczy. Typowym nakryciem głowy facetów jest zwykła bejsbolówka lub
kofia (głównie w bardziej muzułmańskiej Tanzanii).
Zauważyliśmy również, że mało kto pali papierosy, za to na pijaczków kilka razy udało nam się natknąć. Dzieci są na pierwszy rzut oka bardzo grzeczne i od najmłodszych lat pomagają rodzicom w domowych obowiązkach. Jedną z powszechnych zabawek jest kręcenie patykiem koła od roweru, poza tym ich kreatywność spowodowana brakiem zabawek jest nieograniczona!
Ogólnie ludzie w obydwu krajach są dumni z tego gdzie mieszkają i kim są. Domagają się też od obcokrajowców pochwał, że ich kraj jest lepszy niż sąsiedni, poza tym kilkanaście razy dziennie można usłyszeć od różnych osób słowo
"welcome".
* * *
Jadąc na indywidualną wycieczkę do Kenii lub Tanzanii odradzam zabieranie walizek i sztywnych toreb. Najbardziej praktyczny jest plecak, niezbyt duży, gdyż często musi się on zmieścić gdzieś pod fotelem w
matatu. Warto też mieć pokrowiec na plecak, jeśli się chce, aby wrócił do kraju w jako takim stanie. Konieczny jest też krem z filtrem o wysokim faktorze, czapka i okulary słoneczne. Ja dodatkowo okrywałam przed słońcem ręce przewiewną chustą. W niektórych miejscach – szczególnie w okolicach Jeziora Wiktorii grasują żarłoczne komary – repelent może się przydać, choć nie ma gwarancji, że w pełni zadziała. W związku z tym (jeśli ktoś nie ma czasu na chorowanie) warto zaopatrzyć się w profilaktykę antymalaryczną w postaci tabletek. Moskitiery nad łóżkiem są w większości hoteli, chyba, że się komuś chce szlajać po tych hotelach z najniższej półki, więc wtedy lepiej pewnie mieć swoją – bo jeśli są, to zdarzają się dziurawe.
Na komary, a także na chłody wyżej położonych miejsc niezbędne będą długie spodnie i bluzy z długim rękawem. Buty przydają się i pełne trekkingowe i sandały (najlepiej takie, które można zmoczyć). Należy pamiętać, że często występują tam pyliste drogi i wszędzie się straszliwie kurzy. W związku z tym przyda się coś, czym będziemy mogli zasłonić usta i nos przed zapyleniem, jadąc autobusem z nieszczelnymi oknami. Nowe i jasne ubrania najlepiej zostawić w domu.
Zapakowałam również chusteczki nawilżająco-odkażające i żel do mycia rąk na sucho. Przydają się, kiedy trzeba coś zjeść rękoma, a nie ma gdzie się umyć. Z wodą różnie bywa. Trzeba pić wyłącznie butelkowaną, przy czym należy uważać, aby kapselek był zafoliowany. Daje to większą gwarancję, że butelka nie została napełniona po raz kolejny. Z wodą z kranów też jest sprawa wątpliwa. W jednym z hoteli napisano na ścianie, że woda nie nadaje się do picia, ale być może jest tak w większości miejsc, tylko o tym nie informują. Na wszelki wypadek zęby również płukaliśmy wodą butelkowaną.
Z rzeczy bardziej oczywistych: lepiej nie obnosić się z drogimi rzeczami, nie nosić biżuterii, zegarka wyglądającego na drogi, nie wyjmować aparatów na ulicach (szczególnie dużych miast i na bazarach) i mieć oczy dookoła głowy. Złodzieje wykorzystują różne sztuczki, aby okraść "klienta", czasami dość zaskakujące, w związku z tym trzeba być czujnym i nie wierzyć we wszystko. Jakkolwiek uprzejmość i przyjazne nastawienie jest – jak wszędzie – wielce pożądane. Chociaż według mnie jeśli się okaże komuś zbyt dużo sympatii, to w większości przypadków ta osoba czuje się zachęcona do wciskania swoich usług – być może w ostatnich sekundach wymyślonych.
Dzięki zachowaniu czujności udało mi się nie paść ofiarą kradzieży, którą złodzieje już na mnie zastawili. Piszą w przewodnikach, żeby nie chodzić z plecakami. Jednak w hotelu napisali, żeby nie zostawiać cennych rzeczy w pokojach. Jakiś złoty środek trzeba było zastosować, więc zabrałam plecak, a cenne rzeczy miałam upchnięte w środkowej jego części od strony pleców. Mówią również, aby nie chodzić po ulicy z przewodnikiem lub mapą w ręku, bo się wygląda na turystę i staje się łatwym celem ataku. Jednak będąc białym trudno w takim miejscu nie wyglądać jak turysta… Generalnie, na wyprawę do Afryki przydałby się też worek pieniędzy, gdyż największe atrakcje, dla których się tam przyjeżdża są potwornie drogie!
Zwiedzaliśmy jak dotąd Chile, Peru, Chiny, Kenię i Tanzanię. Najbardziej zagrożeni jednak czuliśmy się w afrykańskich krajach i tam właśnie mieliśmy najwięcej stresujących przygód. Okazała się to również najdroższa wycieczka, mimo, że kraje te były najbiedniejsze. Jest to jednak na tyle fascynujący region świata, że po powrocie masowo zaczęłam pochłaniać książki na temat Afryki i na pewno chciałabym tam jeszcze wrócić. Poza tym prostota życia w Afryce sprawia, że niektóre europejskie sprawy i problemy przewartościowują się, a człowiek zaczyna doceniać to co ma w swoim świecie.