Siedzimy na lotnisku w Moskwie i czekamy na samolot do Pekinu. Odbyliśmy właśnie swój pierwszy lot na wschód. Wielki Wschód. A za dwie godziny lecimy w jeszcze większy, głębszy i komunistyczny.
--------------------
Lot minął nad wyraz spokojnie. Byłam przerażona, tym bardziej, że ostatnimi czasy spadło mnóstwo samolotów - głównie z powodu gwałtownych burz. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, a my mamy pierwszy etap podróży za sobą.
Moskwa z lotu ptaka okazała się pięknym miastem! Wszędzie mnóstwo zieleni, nawet w centrum. Poza tym widać było jeziorka, rzeczki i kanały wodne niczym autostrady, po których płynęły łódki i stateczki. Na obrzeżach miast zobaczyliśmy regularne osiedla domków jednorodzinnych umiejscowionych wśród wielkich lasów, a w mieście, pośród gęstej zieleni stały bloki i wieżowce. W centrum - jakże by inaczej - moskiewski "Pałac Kultury".
Zachwyt podupadł przy pierwszym zetknięciu się z obsługą lotniska. Ponure "ważniary" przy odprawie krzyczały do każdego, żeby zdejmował buty. Do nas też. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, gdyby nie fakt, że mieliśmy na nogach sandały, w których nie sposób nic schować. Na dodatek mieliśmy przejść boso po wątpliwej czystości dywaniku, na końcu którego rozlał się szeroko jakiś płyn z pobliskiego śmietnika. Styl obsługi klienta był bardzo zbliżony do tego z czasów polskiego socjalizmu, kiedy panie w sklepach i urzędach krzyczały na każdego "petenta", bo im głowę zawraca. Tu się miało wrażenie, że jak ktoś krzywo na obsługę popatrzy, to ta go spałuje…
Kolejnym krokiem po tym brutalnym zetknięciu się z rosyjską rzeczywistością było znalezienie naszego
gate’u numer 18. Wąskimi korytarzykami dotarliśmy do salki, z której odchodziły cztery bramki. Tłum Chińczyków, Hindusów i Białych pozajmował wszystkie miejsca siedzące, których i tak było tam niewiele. Klimat międzynarodowego lotniska w Moskwie przypomina bardzo klimat miejskiego Dworca Centralnego w Warszawie: brudno, tłoczno i śmierdzi. Styl budownictwa nawet zbliżony. Myślę jednak, że nasz dworzec bije na głowę moskiewskie lotnisko pod względem stanu toalet. Wokół męskiej stało mnóstwo palaczy i zaciągało się dymkiem. Aby dojść do damskiej musiałam przejść na koniec korytarza, wzdłuż sklepików z perfumami. Na końcu ciągu sklepików była toaleta damska. Te perfumy przedzielające obie toalety to bardzo trafiony pomysł!
Po wejściu mnie cofnęło. Papier toaletowy był wszędzie, tylko nie na wieszaczku w toalecie. Z koszy na śmieci się wysypywał, a muszle były nim zapchane. Niektóre były zapchane nie tylko papierem… Starałam się tam wejść i jak najmniej dotknąć.
--------------------
Siedzimy nadal w poczekalni i przyglądamy się ludziom. Rzuca mi się w oczy nachalna reklama alkoholi. Wszędzie alkohole. Nawet Rosjanie, którzy lecieli z nami do Moskwy wieźli reklamówki pobrzękujące butelkami. Kupowali alkohol również w sklepiku samolotowym - stewardessy zapobiegawczo wystawiły butelki na wierzchu, bo tym głównie interesowała się większość pasażerów. Czy ktoś mówił, że Polacy dużo piją?
--------------------
Po długim oczekiwaniu w kolejce na lepiącej się podłodze, wśród Chińczyków, dziwnych Rosjan, jeszcze dziwniejszych Rosjanek i wśród piesków upchniętych w torbach wreszcie wsiedliśmy do samolotu rosyjskich linii lotniczych Aerofłot. Krzul oczywiście pocieszał, że te pieski jadą jako prowiant na drogę, albo na przemiał i trafią potem na chińskie talerze… W każdym razie całe to różnogatunkowe towarzystwo w końcu zapakowało się do samolotu i odleciało w siną dal.