Przy lądowaniu w São Paulo przeżyłam chwile grozy, kiedy wielki samolot dotykając tafli lotniska zrobił wielkiego kangura. Rąbnął kołami w asfalt, zatrząsł się, kilka sekund leciał ponad taflą, aż w końcu rąbnął drugi raz, zachwiał się i zaczął hamować. To było jedno z najdłuższych w moim życiu kilka sekund. A tym samym samolotem po dwóch godzinach w São Paulo mieliśmy jeszcze lecieć przez ocean...
Podróż przebiegała tak sobie. Nie miałam w ogóle apetytu, byłam strasznie zmęczona i niewyspana. Brałam jednak jedzenie, żeby nie mieć pustego żołądka. Ciągle mnie za to suszyło. Nie mogłam się doczekać, kiedy posprzątają po kolacji i w końcu zgaszą światło. Spać się czasami udawało, dopóki ktoś nie spuścił wody. Jak zwykle męczyły też jakieś turbulencje, co całkowicie wybijało mnie z równowagi :/