Geoblog.pl    Jouka    Podróże    Peru. Od turystyki do magii.    Noc z pnączem umarłych...
Zwiń mapę
2008
17
lis

Noc z pnączem umarłych...

 
Peru
Peru, La Selva
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 20184 km
 
Gdzieś w środku dżungli, w czasie nocnej burzy i tropikalnej ulewy, do domku dwojga gringos, którzy (nie do końca świadomi tego, co tu się będzie działo) z niecierpliwością czekali na rozpoczęcie magicznej ceremonii, wszedł przewodnik Raúl i szaman Pepe. Raúl przyniósł ze sobą materace, które rozłożył na podłodze i oznajmił, że to nasze miejsca do siedzenia. Krzul ku mojemu lekkiemu przerażeniu został posadzony zbyt daleko ode mnie, żebym mogła z nim gadać nie przekrzykując burzy. Szaman usiadł naprzeciwko mnie na podłodze, Raúl zajął wygodnie miejsce na łóżku - widać nie brał w ceremonii czynnego udziału. Na podłodze przed nami szaman rozłożył swoje specyfiki i "przyrządy": dwie grzechotki, jakiś wachlarz z suszonych liści na sznurku i kilka buteleczek z dziwnymi płynami. W dużej plastikowej butelce był jakiś mocno brązowy płyn koloru rzeki Amazonki, a w dwóch mniejszych, szklanych - nie wiadomo co. Pamiętam tylko, że jedna buteleczka miała jasne szkło, w środku żółty płyn i jakieś liście w nim pływające. Płyn w kolorze Amazonki mocno mnie zaniepokoił i z niedowierzaniem zapytałam, czy my to będziemy pić. No niestety tak... Raúl w ramach przygotowań postawił obok Krzula miskę, a mi dał plastikowy kubełek. Spojrzeliśmy na siebie z niepokojem i rzuciłam niby żartem, że pewnie po to, żeby puszczać pawia po tym czymś brązowym. No niestety żart okazał się być upiornie prawdziwy. Właśnie po to nam to dali! Krzul zaczął protestować, że nikt nam nie mówił, że będziemy przy tym wymiotować! Raúl uspokoił nas jednak, że to tak na wszelki wypadek, bo czasem się to zdarza, a wtedy moglibyśmy nie zdążyć do łazienki, czy coś. OK... Tak czy siak, przez głowę mi przemknęło, że może by jednak tego nie pić, zrezygnować, iść sobie stąd do Amerykanów i do komarów w kuchni. W tym czasie Krzulowi został podany pierwszy specyfik w miseczce ze skorupki kalebasy. Krzul wypił, skrzywił się. Dostał drugi specyfik, którego miał wypić trochę, skrzywił się jeszcze bardziej. Następnie dostał ten żółty w jasnej butelce - do wypicia tylko troszeczkę - otrzepało go i stwierdził, że ten jest najgorszy. W mojej głowie wciąż się kotłowało czy się nie wycofać, ale skoro Krzul zaczął pić, to stwierdziłam, że raz kozie śmierć. Jak się wycofam, to go zostawię samego, bo mnie pewnie wyproszą. Poza tym może to nic strasznego - cała dżungla to pije, a ja panikuję. Poza tym zapłaciliśmy za to w sumie sto dolarów - jeśli się wycofam, to stracimy kupę kasy. No i poza tym - to miało być cudowne, uzdrawiające dżunglowe lekarstwo, po którym rano człowiek budzi się cudownie lekki, świeży, zdrowy, wypoczęty. No i nie słyszałam od nikogo (a wypowiadało się wielu), że to jest coś strasznego. Wszyscy o tym gadali jak o najlepszym napoju świata: uzdrawiający i odmładzający, czy jakiś tam jeszcze. No dobra, Krzul wypił - ja też spróbuję. Jak coś - umrzemy razem...

W domku panował półmrok. Dochodził jedynie słaby blask świec z sąsiedniego pokoiku. Szaman podał mi pierwszy płyn w skorupce owocowej. Bez zapachu, a koloru nie widziałam w ciemnościach. Wypiłam duszkiem. Dało się przełknąć, chociaż cholernie niedobre. Kolejny specyfik - pić tylko troszkę - smak masakryczny. Następnie żółty z jasnej buteleczki - miałam umoczyć tylko usta. Ohyda!!! Dwa ostatnie zalatywały jakimś alkoholem mocno stężonym o posmaku ziołowym. Siedzieliśmy chwilę bardzo skrzywieni i zdegustowani. Szaman zaczął coś tam podpalać, przygotowywał jakiś dym i zapalał fajkę. Raúl oznajmił, że za około pół godziny będziemy mieć jakieś wizje, kolorowe wzorki i ciekawe przeżycia i najważniejsze, to zachować spokój. Wizje? Fajnie się zapowiada. Szaman podał fajkę najpierw Krzulowi, potem mi. Znów panika - przecież ja nigdy się nie zaciągałam nawet papierosem! Jak ja mam niby palić fajkę?! Nastawiona na gwałtowny atak kaszlu zaciągnęłam się delikatnie. Kaszlu ani kapki, więc wciągnęłam jeszcze trochę dymu... i stwierdziłam, że chyba wystarczy, bo może niczego nieświadoma zaraz dym mi zacznie uszami wylatywać. Oddałam faję. W tym momencie to był koniec łykania obrzydliwych rzeczy, a Raúl na polecenie szamana zgasił wszystkie świece. Nastała głęboka, dżunglowa ciemność. Od czasu do czasu klimat podsycały błyskawice za oknem i szum tropikalnego deszczu. Magiczne pół godziny minęło.


--------------------


Zaczęło mi się mocno kręcić w głowie. Szaman zaczął od czasu do czasu zadymiać pomieszczenie. W tym momencie wydawało mi się, że oprócz deszczu, w dach wali coś jeszcze. Huk był niesamowity - aż uszy zaczęły boleć - a przynajmniej tak mi się wydawało. Dźwięk ów towarzyszył mi już jakby do końca ceremonii. Otoczenie zaczęło dziwnie drgać i rozpływać się. W końcu przestało. Pierwsze, co zobaczyłam po drgającym świecie, to spokojne, rozgwieżdżone niebo. Widok zupełnie jak z nocnej wycieczki na jezioro w poszukiwaniu kajmanów. Najpierw ujęcie jeziora, a potem przejazd na szuwary, a następnie na rozgwieżdżone niebo. Ciekawe, czy Krzul widzi to samo? W międzyczasie zaczęły mi falować jakieś kolorowe wzory i linie. Szaman zaczął intonować swoje szamańskie pieśni icaros, wybijając przy tym rytm wachlarzem z liści, a wzory jakby pulsowały w rytm tego ogłuszającego dźwięku - zupełnie jakby komputerowe wizualizacje dźwiękowe. Po raz kolejny zakręciło mi się w głowie. Zaczęły mi przelatywać przed oczami obrazy i zdjęcia osób. Pomyślałam, że skoro już mam taką fazę, to może uda się zobaczyć twarze bliskich, którzy już odeszli z tego świata? Pojawiły się więc migawki zmieniające się w szaleńczym tempie - raczej w formie zdjęć. Nie udało się dłużej tego zatrzymać. W chwili, kiedy zastanawiałam się, gdzie chciałabym się znaleźć pojawiła się wizja nocy. Wyłoniły się dwa cienie wysokich gór, a następnie dwa cienie jakichś zakapturzonych ludzi. Niefajna to była wizja, mroczna jakaś, więc postanowiłam uciekać w inne miejsce. Nagle znalazłam się na wielkim polu żółtego zboża. Było słonecznie. Pole przedzielała polna dróżka, a ja unosiłam się w okolicy jedynego drzewa. Jednak ten dźwięk, który towarzyszył mi cały czas przypomniał mi teraz warkot traktora, który gdzieś tam w polu kosił zboże. Udało się też wygenerować pobyt nad oceanem. Jasny piasek, fale, jakaś palemka w oddali, a w około żywej duszy. Miło. Stwierdziłam, że gdyby się nie udało w trakcie tej wyprawy po Peru dotrzeć nad ocean, po tym można go określić jako zaliczony. I znów te góry i dwa cienie postaci zmąciły mi błogość wizji. Jednak szybko udało się to przerobić na... lot rakietą. Znów ciemno, znów dużo gwiazd, a ja w jakiejś puszce rakietowej zasuwam po orbicie. A tu przemknęło mi przez myśl, że może dzięki temu przestanę się w końcu bać latać? No niestety, nie przestałam. Nagle, na ziemię sprowadziły mnie odgłosy wymiotne odgłosy Krzula... Oho, jednak się mu przytrafiło, jak dobrze, że mi nie... Przy okazji poczułam w pokoju jakiś powiew dymu. Naszła mnie fala gorąca, która połączona z ciągłym niesmakiem w ustach szarpnęła mną i zmusiła do błyskawicznego skorzystania z kubełka... Było to tym trudniejsze, że kazali nam pościć pół dnia i w zasadzie głównie mną mocno szarpało, bez większego efektu. Jednak tak silnych odruchów wymiotnych to jeszcze w życiu chyba nie miałam... Krzulowi się chyba udało - może zjadł więcej papai? Po szarpaninach chwila spokoju. W zasadzie to zaczęło mi się to nie podobać. W tym hałasie mówiłam coś do Krzula i chciałam zapytać, kiedy to się skończy. Ale on był zamknięty w swoim świecie. Otworzyłam oczy - chociaż trudno określić kiedy były zamknięte, a kiedy otwarte - może akurat je zamknęłam? Ale wydaje mi się jednak, że otworzyłam. I zobaczyłam małe światełko. W pierwszym momencie się przestraszyłam, bo wydawało mi się, że przede mną bliżej siedzi szaman i jedzie mi zapalonym papierosem prosto w twarz. Mrugnęłam i nagle bardzo wyraźnie zobaczyłam lecącego prosto na mnie świetlika. Zbyt blisko podleciał - odruch odganiający mi się włączył. Ręka dziwnie przeleciała przez nicość, a świetlik ani drgnął. Następnie kilka razy machałam rękoma, żeby stworzenie przegonić, zanim zorientowałam się, że jest jakieś sztuczne i nie leci. Spojrzałam na swoją rękę. Spodziewałam się zobaczyć ją podwójnie lub totalnie rozmazaną, ale była jakby normalna, jakby cała, nieprzezroczysta, jedna. Jedynie dookoła miała obwódkę z kolorowych światełek. Świetnie. Ucieszyłam się, że ręce są na miejscu, bo w pewnym momencie zastanawiałam się, czy w ogóle jeszcze jestem, gdyż nie czułam rąk ani nóg. Nagle poczułam dym, znów naszła mnie gorąca fala mdłości, przechodząca jakby od podłogi, na której siedziałam do głowy, którą to miały wyjść "nieczystości" i choroby. Znów błyskawiczne odnalezienie kubełka i... tym razem się udało. Lekka ulga. Ale zaczęłam jęczeć i pytać w przestrzeń kiedy będzie koniec - miałam wrażenie, że i tak mnie nikt nie słyszy. Chciałam nawet wstać, olać to wszystko i iść spać do łóżka, ale coś mnie powstrzymywało. Kiedy czułam dym, a szaman zaczynał zawodzić te pieśni robiło się wyjątkowo niedobrze... Od czasu do czasu, kiedy rzucaliśmy się na kubełki, zaczynał szeleścić tym wachlarzem z suszonych liści, co miało przeganiać od nas złe moce i wszystko co nas osłabia. Ja już coraz bardziej chciałam wrócić do rzeczywistości, nawet z tymi złymi mocami, pójść już spać i zapomnieć o wszystkim. Ale w głowie kręciło się bardzo mocno. Wizje gdzieś odleciały, nie było już ładnych obrazów. Był tylko przeraźliwy hałas, odurzający dym i kubełek pod ręką. Przez cały czas dość trzeźwo myślałam i przeraziło mnie to, co się ze mną dzieje. Nieśmiałe pytanie... Czy ja to przeżyję? Poczułam jak serce zaczyna mi dziwnie mocno walić. Przez chwilę nie wiedziałam gdzie jest sufit, gdzie podłoga. Gdzie te cholerne wizje?! Ja chcę do domu! Próbowałam otworzyć oczy i zobaczyć co się dzieje z Krzulem. Wydaje mi się, że siedział, czyli chyba ok. Ja już siedzieć nie mogłam. Było mi niewygodnie, źle, słabo. Pomyślałam, że skoro dali materac - trzeba to wykorzystać - położyłam się. Odkryłam po chwili, że połowa mnie leży nie na materacu, a na drewnianej podłodze w przejściu do pokoju.
Pająki jakieś?
Inne robale?
Ojej!
Eee...
W sumie co za różnica!
Co mnie obchodzą jakieś tarantulowate pająki, jakieś komary, czy jaszczurki na ścianach! Co z tego, jak mi wlezą do buzi i je połknę?! Nie ma to teraz żadnego znaczenia. Jest mi niewygodnie, twardo i chce mi się rzygać!!! Podsunęłam do siebie kubełek, aby mieć pewność, że go znajdę, jak zajdzie taka potrzeba. Oczywiście zaszła - nic nowego. Już chyba nie wytrzymam... Niech mnie ktoś zaprowadzi do łóżka...

Nie wiem ile trwało takie miotanie się. Nie wiem ile trwały same wizje. Nie wiem ile w sumie trwała cała ceremonia. Może w końcu zasnęłam na tej podłodze z tym kubełkiem... Nagle hałas ucichł. Ktoś coś powiedział. Krzul został zaprowadzony do łóżka. Następnie z podłogi ściągnął mnie Raúl i również tam zaprowadził. Byłam mu za to bardzo wdzięczna. Byłam szczęśliwa, że już się wreszcie skończyło, że teraz będę smacznie spała, a rano - według obietnic wszystkich - obudzę się zdrowa i wypoczęta. Nie mogłam się już doczekać ranka!

Kiedy chwiejnym krokiem doczłapałam z pomocą Raúla do łóżka, zdjęłam buty, wlazłam pod moskitierę... poczułam, że "złe duchy" chcą się ze mnie natychmiast wydostać. Błyskawicznie pobiegłam do łazienki (nie zdążyli jeszcze podstawić nam kubełków obok łóżka). Odnalazłam w ciemnościach kibel, po czym cały mój obiad znalazł się w kanale... Ale po iluś godzinach? Obiad? Z dwunastnicy?! O matko... Przy okazji zapomniałam, że w łazience woda z prysznica się zbiera na podłodze wokół toalety. Ale co tam. Czułam jak stoję w skarpetkach niemal po kostki w wodzie, nasiąkają również spodnie. Ale udało się w końcu obiad usunąć... Sukces. Może teraz będzie lepiej. Wróciłam więc pod moskitierę, trzeźwo wymyślając, aby zdjąć te mokre skarpetki. Potem nastąpił sen.


--------------------


Nie wiem co było dalej, nie wiem co było po kolei. Czy wydarzenia owej nocy działy się naprawdę w ciągu jednej nocy, czy może rozłożone były na dwie i przedzielone dniem...? Nie wiem co było snem, a co jawą, albo halucynacjami. To był jakiś koszmar. Wydawało mi się, że jesteśmy nagle w kuchni. Przyszli Amerykanie. Widzą, że mamy mętne spojrzenia i spowolnione ruchy. Facet podaje mi rękę i się wita. Mam wrażenie, że na pokaz, żeby sprawdzić reakcję. Ja rękę podaję, ale nie trafiam. W końcu mi ją łapie i się witamy. Patrzą na nas uważnie, a potem rzucają sobie porozumiewawcze spojrzenia, jakby chcieli powiedzieć "ale się naje...li". Krzul twierdzi, że tego wydarzenia nie było. Że w ogóle nie wychodziliśmy z domku. Jest to prawdopodobne, gdyż zapewne nie bylibyśmy w stanie dojść do kuchni po naszym wąskim dwudeskowym pomoście. Może to był sen?


--------------------


Na ziemię ściągają mnie odgłosy wydawane przez Krzula zwracającego papaję. Nie wiadomo w jaki sposób znalazłam się w pokoju obok. Pokoju nie poznaję. Nie wiem gdzie jestem. Wydaje mi się, że domków tutaj jest dużo i że jesteśmy w nieodpowiednim. Bardzo chcę wrócić pod swoją moskitierę, ale nie mogę znaleźć łóżka (stoi w pokoiku obok). Miotam się po pomieszczeniu, chcę wyjść, ale nie wiem którędy. Krzula proszę, żeby znalazł nasz pokoik, żeby zapytał kogoś gdzie to jest - niech nas ktoś zaprowadzi. Krzul mówi, że znajdzie, po czym gdzieś znika. Nie wiem gdzie. Zostaję sama, przestraszona. Wołałam Krzula - nie odzywa się. Przechodzę z łóżka na łóżko, ale żadne z nich nie ma moskitiery! Idę do pokoju obok i wydaje mi się, że zabłądziłam! Chcę trafić do łazienki, żeby wiedzieć, gdzie iść, kiedy trzeba będzie - nie mogę znaleźć łazienki, choć jest za kotarką tuż obok. Boję się leżeć na łóżku, bo mam wrażenie, że tam coś łazi. A Krzul gdzieś zniknął. Pewnie szuka naszego pokoiku... Kładę się na łóżku, na którym leżą wszystkie nasze rzeczy - wpycham się na to wszystko i na chwilę zasypiam na lornetce przykryta peleryną przeciwdeszczową. Budzę się, kiedy czuję, że lornetka wbija mi się w kręgosłup. I znów się zaczyna miotanie po pokoju, bezwładne obijanie o ściany i szukanie łazienki. Pojawia się Krzul. Wreszcie! Widzę, że po podłodze pełznie szary wąż...
Znów film się urywa. Do tej pory wydaje mi się, że to było następnej nocy, ale Krzul przekonuje, że jednak nie.


--------------------


Zdejmuję buty (kiedy ja je założyłam?!) i pakuję się do łóżka, które wreszcie jakimś cudem okazało się być moje. Buty zrzucam na podłogę. Nagle patrzę, a do buta Krzula pakuje się stado mrówek. Obłażą go i nagle but przesuwa się niesiony zsynchronizowanymi mrówkami... Jak ja je rano wyczyszczę z tych mrówek?! Za chwilę z moich butów, z miejsc, skąd wychodzą sznurówki zaczynają wychodzić, małe, długie wężyki wyglądem przypominające sznurówki. Dlaczego one wychodzą stamtąd, skoro tam nie miały kiedy wejść?! Gdzie tu logika? No ale przecież jasno widać, że jednak wychodzą! Obserwację tego, co dzieje się na podłodze mąci mi wydarzenie spod moskitiery - z fałdek pościeli wypełza niewielki wąż o zielonkawo-żółtym zabarwieniu, wystawia język i wydaje się zmierzać wprost na mnie! Uciekam z łóżka!


--------------------


Pod kołdrą widzę jakąś dziurę, a w dziurze wciśniętego martwego ptaka. Za nim wydają się wystawać dwie włochate kończyny tarantuli, która wysysa ptaka powolutku... Nagle wychodzi wąż - ten sam, co poprzednio. Wołam Krzula.


--------------------


Krzul leży pod moskitierą, ja usiłuję się ułożyć, jednak ten ptak ciągle tam jest. Ale skoro się nie rusza, to niech sobie będzie. Węża na razie nie widać. Za to teraz wypełza jakiś brązowy mały wężyk, przypominający trochę gałązkę, albo dużego patyczaka... W sumie mały, więc ujdzie. Jestem spokojna. Jednak za chwilkę na wszystkich załamaniach moich spodni widzę przesuwające się maleńkie, szare wężyki. Wszędzie, mnóstwo i naprawdę się ruszają! Specjalnie przyglądam im się dłużej, aby stwierdzić, czy mi się tylko wydaje, czy się gady przesuwają. No przesuwają się, aż w końcu znikają... No i jak ja mam zasnąć w takich warunkach?! Na dodatek znów widzę zielonkawego dużego węża, który ciągle na mnie złowrogo syczy. Boję się, wołam Krzula, opowiadam, że tu jest wąż, niech woła Raúla, czy jest jadowity (wołamy go, ale się nie zjawia). Nie pozwalam mu poruszyć poduszki i przekonuję roztrzęsiona, że wąż tam właśnie wpełzł i ma tam pewnie gniazdo. Jakby tego było mało, w przeciwległym kącie łóżka jest worek - poszewka, w której ktoś zostawił jakieś ryby, a właściwie ich szkieleciki. Ale one nie żyją, a mi tu wielki wąż po łóżku łaził! Wąż znów się pojawił. Stanął lekko podniesiony i skierowany w moją stronę. Ja się nie ruszam, żeby nie sprowokować ataku... Nagle nerwy nie wytrzymują i wyskakuję z łóżka jak poparzona obijając się o ścianę, uważając przy tym, aby nie nadepnąć na któregoś węża z buta.


--------------------


Wąż gdzieś zniknął. Oddychamy z ulgą - zostały tylko te "drewniane" i te w fałdach spodni. Nie są straszne, ale upierdliwe, gdyż ma się wrażenie, że wpełzają wszędzie. Jak się położę, to mnie oblezą. Problem ten jakby się ulatnia w momencie, kiedy pod kołdrą znajduję fałdki, w których siedzą... małe nietoperze. Odchylam kołdrę. Martwy ptak jest tam nadal, a przy okazji, pod nogą śpiącego Krzula legowisko sobie znalazło stado nietoperzy-wampirów. Włochate małe ryjki i błyszczące oczka wyglądają jakby za chwilę miały się wkurzyć na mnie, że im zaglądam w chatę, kiedy śpią i mnie zaatakować. Zakrywam je kołdrą. Poduszkę z martwymi rybami przenoszę pod głowę i przykrywam fałdami poszewki, żeby nie wystawały. I tak co chwilę jakieś rybie oko i ryjek wysuwają się i mnie gniotą. No ale są martwe i nie mogą mi nic zrobić. Chociaż wydaje mi się, że niektóre z nich jeszcze się ruszają pod głową...


--------------------


Niektóre nietoperze zaczynają wyskakiwać z norek. Latają dookoła. Jakiś na mnie usiadł i zauważam jak już mnie ugryzł w nogę, po czym z zaciekawieniem patrzę jak zlizuje wypływającą krew... A więc tak wygląda kąsający netoperek-wampirek... W sumie słodki ryjek, ale wściekliznę może przenosić! Wystarczy, mały! Strzepuję mocno nogą. Odpada. Inny siedzi obok łóżka i wyjada jakieś stworzenie. Na podłodze jest świeża czerwona plama. Domyślam się, że tu posiłkował się nietoperz... Są teraz wszędzie, latają po pokoju, mieszkają w fałdach kołdry, pod nogą Krzula lub pod łóżkiem. Jakiś wlatuje mi pod nogawkę spodni. Czepiają się wszystkiego.


--------------------


Sen? Wydaje mi się, że jesteśmy świadkami, iż Amerykanin przy rozpakowywaniu swoich wędek wyjmuje również... sztuczną rękę. Jest to skomplikowana proteza ręki z dłonią, którą steruje się przy pomocy impulsów elektrycznych pochodzących z mięśni, do których jest jakby "podłączona". W pierwszej chwili usiłuję podglądnąć, czy to jego druga ręka, czy tylko proteza dla szpanu, ot taka amerykańska zachciewajka. Ręce facet okazał się mieć w komplecie.

Budzę się nagle i widzę obok siebie tę protezę... Zastanawiam się, czy obok gdzieś leży też jej właściciel, czy to ręka Krzula... Sprawdzam źródło. No jakby przyczepione do Krzula. Oglądam dokładniej. Jakaś taka wzorcowa ta ręka - chyba jednak zbyt idealna, żeby była ręką prawdziwą...
- To prawdziwe? - pytam śpiącego Krzula.
- Nie! Sztuczne! - odpowiedział mi złośliwie, co dało mi już całkowitą pewność, że to jednak ta proteza.
- Pożyczyłeś od faceta? - zapytałam badawczo.
- Nie, zabrałem.
- Jak to zabrałeś?! - zapytałam mocno oburzona - Zabrałeś i nic nie powiedziałeś facetowi, że zabierasz?!
- Leżała, to zabrałem.
Nie mogę zrozumieć jak mógł się tak zachować. Zaczynam ją dokładnie oglądać i podziwiać precyzję i dokładność jej wykonania. Taki w sumie cud techniki, wygląda jak prawdziwa ręka, kolor ma ładny, fakturkę skórkową - jest nawet ciepła! No i mogę się na niej położyć i nie ścierpnie. No to się położyłam, delikatnie odkładając protezkę na poduszkę.

Przez cały czas miałam niesamowite problemy z mówieniem. Mówiłam bardzo powoli, bełkotliwie, ciągle zapominałam jakiegoś słowa i już po chwili nie pamiętałam, o czym przed chwilą mówiłam...


--------------------


Prawdopodobnie wizja rzeczywista - któryś z chłopaków z obsługi (Oli?) przyszedł sprzątnąć chałupkę. Wydaje mi się, że czyści nasze kubełki. W sumie biedak. Żal mi się zrobiło i jego i nas...


--------------------


Widzę dwie osoby siedzące przed nami. Jedna z nich czyta gazetę. Kiedy odwracam się do Krzula, aby go zapytać kto to - osoby znikają.
Zasypiam.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (3)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
Czytelniczka
Czytelniczka - 2014-12-09 21:47
Hard :)
 
 
Jouka
Joa^Krzul
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 129 wpisów129 175 komentarzy175 1340 zdjęć1340 1 plik multimedialny1