Autobus pędził po krętych, górskich drogach nad przepaściami i tak bujało, że nie dało się porządnie zasnąć. Ciągle w wyobraźni miałam wizję, że wysoki autobus nie wyrobi na zakręcie i spadniemy wprost w przepaść. Nikt nas nie odnajdzie, nikt nie powie nawet w polskich "Wiadomościach", że w Peru zginęło dwoje Polaków... Przynajmniej mieliśmy superwygodne siedzenia, mocno rozkładane, z podnóżkami, kocykami i poduszkami. Jak umierać, to wygodnie! Wieczorem była kolacja, a rano śniadanie. Full-wypas - jak to mówią. Był to dolny, luksusowy, zamykany przedział - najdroższy z całego autobusu, ale tylko te dwa miejsca były wolne, kiedy kupowaliśmy bilet. Piętro wyżej fotele również miały podnóżki, ale już nie tak szerokie i wygodne, a oparcia rozkładały się o połowę mniej niż nasze. Nieszczęśnikami na górze pewnie mocniej bujało. Zdecydowanie bardziej komfortowo czułam się na dolnych poziomach.
Tuż za drzwiami naszego przedziału była toaleta - dość czysta. Ucieszyłam się z tego, gdyż z powodu chłodnego nadmuchu po nerkach przyszło mi z niej kilka razy skorzystać. A korzystanie z toalety w pędzącym po krętych drogach autobusie jest nie lada wyczynem. Utrzymanie równowagi to duży wysiłek fizyczny. Nie jest miło obijać się po ścianach, a dochodzi do tego jeszcze stres czy drzwiczki wytrzymają siłę naporu, kiedy autobus skręca. Gdyby jednak nie wytrzymały, można było wypaść do przedsionka w niekompletnym ubraniu. Trochę głupio. W każdym razie w trakcie jednej z takich "akcji" wyszłam stamtąd z atakiem śmiechu. W trakcie innej "akcji" do śmiechu mi już nie było, gdyż nagle przerażona stwierdziłam, że jakby... się duszę. Nie bardzo wiedziałam co się dzieje. Środek nocy, ciemno, wszyscy spali.
Okazało się później, że na trasie Nazca-Cuzco przejeżdża się przez przełęcz o wysokości ponad 5000 m n.p.m. Niedostatek tlenu, więc po kilku krokach i wysiłku fizycznym polegającym na próbie utrzymywania równowagi dostałam straszliwej zadyszki, która przeszła dopiero po położeniu się. Dziwne uczucie.
Kiedy w końcu oddech się unormował, wyjrzałam przez okienko - przejeżdżaliśmy akurat przez jakieś miasteczko. Klimat trochę jak z horroru. Pusto, same mury, okna zabite deskami lub kratami. Wyglądało to jakby mieszkańcy opuścili to miasto z jakiegoś strasznego powodu. Jakiś zabłąkany pies wyskoczył z bocznej uliczki, a nieco dalej... człowiek z plecakiem. Skąd tu w środku nocy człowiek z plecakiem?
W końcu udało mi się szczelnie przykryć nerki i zasnąć na jakiś czas.