Dzisiejszy wpis będzie krótki – no bo ileż można się rozwodzić nad zwiedzaniem muzeum. Chociaż to nie byle jakie muzeum. To jedno z największych i najbardziej znanych muzeów na świecie. Jedno z najczęściej odwiedzanych i jedno z mających najsłynniejsze dzieła sztuki. Znajduje się tam między innymi
Mona Lisa Leonarda da Vinci, stela z kodeksem Hammurabiego, rzeźba
Wenus z Milo,
Nike z Samotraki, sfinks z Egiptu, moai z Wyspy Wielkanocnej i mnóstwo innych eksponatów pochodzących z różnych zakątków świata, w postaci obrazów, rzeźb, figurek, naczyń, a nawet fragmentów ścian… Sporą część z nich wykonano przed naszą erą.
Luwr ma ogromną powierzchnię, na której zgromadzono tak wiele eksponatów, że nie sposób wszystkiego zobaczyć w jeden dzień. Najlepiej jest się skupić na części, która będzie dla danego zwiedzającego najbardziej interesująca, a i tak może nie starczyć czasu na obejrzenie wszystkiego z danego działu.
Ostatnim razem oglądaliśmy między innymi Malarstwo, w tym słynny obraz pod tytułem
Mona Lisa. Jako jedyny miał osobną salę i był obwarowany pancernymi szybami. A żeby rozemocjonowany tłum nie napierał przypadkiem na szyby, to ustawiono wokół barierki. Dodatkowo stoi tam zawsze przynajmniej jeden pracownik muzeum. Trudno jest się dopchać do obrazu. Zastanawia mnie tylko ile w tym wszystkim jest wybitnego talentu, a ile marketingu i owczego pędu… Może teraz bluźnię, więc przepraszam z góry znawców sztuki, ale być może ktoś reszcie po prostu wmówił, że obraz jest genialny i teraz zachwycają się nim nawet ludzie, którzy na sztuce kompletnie się nie znają – no bo skąd te tłumy?! To samo z
Wenus z Milo i
Nike z Samotraki – tłumy stoją nieprzerwanie. Dlaczego akurat tam? Bo wybitne, czy może rozsławione? Skoro takie tłumy, to musi być wybitne! I kółko się zamyka. W sali poprzedzającej Wenus były równie piękne rzeźby, bardzo podobne. I miały ręce. Ale ginęły w tłumie oglądających Wenus.
Dzisiejsza wizyta w Luwrze była o tyle wyjątkowa, że była to pierwsza w życiu wizyta Piotrusia w muzeum. Pierwszą kolejkę do zjazdu w dół obeszliśmy – wpuścili nas poza kolejką wprost do windy, czy raczej małej platformy umożliwiającej wózkom wszelakim wjazd do muzeum. Następnie musieliśmy odstać swoje w kolejce po bilety i już mogliśmy wyruszyć na zwiedzanie. Czy dało się z dzieckiem? Dało się! Akurat dotarliśmy tam, kiedy zbliżała się pora drzemki, w związku z tym szybko udało się go uśpić w ogólnym szumie wszechobecnych ludzi. Mieliśmy zatem nieco czasu na kontemplację i przycupnięcie gdzieś na ławce. Kiedy z kolei Piotrek się obudził, to starałam się go zainteresować wszystkim co nas aktualnie otaczało. Akurat były to różne figurki zwierząt z egipskich kolekcji, w tym koty, które wszędzie wypatrzy, z uwagi na to, że ma w domu żywego. Można zatem z całą pewnością powiedzieć, że Piotruś Pan zwiedzał Luwr i oglądał eksponaty! Obiad też jadł w owym pałacu, gdzieś w okolicach apartamentów Napoleona. Gorzej tylko było, kiedy wykończeni chodzeniem chcieliśmy wreszcie usiąść i odpocząć. Piotrek akurat wtedy chciał biegać, a wiadomo, że nie da się go puścić samego. Darł się więc w niebogłosy wśród kamiennych rzeźb zniewolony pasami. Na nic nasze próby zabawiania, czytania książeczek. To już nie ten wiek, kiedy zajmie go na 10 minut zwykły kluczyk. No, chyba, że do kluczyka byłby dołączony zamek w drzwiczkach i cała szafka. Niestety nie mieliśmy takich atrakcji, a rzeźba
Milona z Crotony nie zdobyła jego uznania.
Robiąc odsiew i skupiając się na bardziej interesujących nas tematach w poszczególnych działach udało nam się obejrzeć Starożytny Egipt, Rzym, Grecję, Bliski Wschód i Apartamenty Napoleona. Darowaliśmy sobie Malarstwo, Grafikę, sztukę Ameryki Południowej i Oceanii, na których utknęliśmy ostatnim razem.
Po wyjściu z Luwru postanowiliśmy jeszcze pożegnać się z Żelazną Damą, wszak to był ostatni dzień w Paryżu – nazajutrz mieliśmy wracać do domu. Powłóczyliśmy więc leniwie nogami pod Wieżę Eiffla, po drodze dożywiając się bagietkami. Dzięki tym bagietkom mogliśmy spokojnie usiąść na ławce i odsapnąć nieco – Dzidek póki je, to siedzi spokojnie. Jak już odpoczęliśmy, to daliśmy Piotrkowi wybiegać się na Polach Marsowych, a następnie, nie czując nóg, wróciliśmy do hotelu.
Miało być krótko, ale jak widać, nawet z wizyty w muzeum zrobię elaborat… ;P