Geoblog.pl    Jouka    Podróże    Paryż na czterech kółkach.    Pierwszy lot Piotrusia Pana
Zwiń mapę
2013
18
cze

Pierwszy lot Piotrusia Pana

 
Francja
Francja, Paris
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1346 km
 
Wreszcie nadszedł dzień wyjazdu. Odlot mieliśmy o godzinie 18:00, więc Dzidek mógł jeszcze zaliczyć (ku ogólnej radości zabieganych rodziców) pełną południową drzemkę. Pakowanie na ostatnią chwilę ma zdecydowanie więcej wad niż zalet, tym bardziej, że mój bilet lotniczy nie przewidywał zabrania na pokład samolotu bagażu głównego, do którego mogłabym zabrać dodatkowe 23 kilo bambetli. Pozostało nam upchnięcie rzeczy dla trzech osób do jednej średniej walizki i trzech małych bagażyków podręcznych. Zatem jak teraz rozlokować ciężar, aby zmieścić się w dozwolonych wartościach? Zajęło nam to całe popołudnie…

Z doświadczenia wiemy, że ceny w Paryżu są podobne jak w Polsce – tylko wszystkie w euro. Dla takiej biedoty jak my, prywatny wyjazd do Paryża równałby się z bankructwem, więc zaradnie nakupiliśmy obiadków w słoiczkach dla Dzidka na cały tydzień, dla nas baterię chińskich zupek oraz ryż. Do tego trzeba było zapakować Dzidkowe mleko, kaszkę, herbatkę i miseczki na owe specjały. Wszystko to i jeszcze mnóstwo innych niezbędnych rzeczy ważyło ponad to, co mogliśmy upchnąć do bagażu głównego. W ostateczności udało się osiągnąć wagę 23,5 kg, na co miła pani przy check-in przymknęła oko. Dała też do zrozumienia, że nawet gdybym ja wzięła bagaż główny, to nie byłoby problemu. Ale wiadomo to, czy nie trafi się na jakiegoś zatwardziałego formalistę? W końcu łóżeczko turystyczne Dzidka zostało nadane jako bagaż i mieliśmy już nieco mniej do noszenia.

Wózek pojechał z nami aż pod wejście do samolotu. Tam złożyliśmy go i gdzieś go potem zapakowali. Dzidosław wraz z poduszką, złożonym koszem do wózka, dwoma plecakami i torbą z pieluchami został zabrany na pokład. Wśród protestów młodego wreszcie zajęliśmy miejsca. Dostaliśmy pas do przypięcia Piotrka do mnie. Spodziewałam się wymyślnej konstrukcji, więc zadziwiła mnie jego prostota. Po kolejnej chwili protestów młodego na temat zniewolenia, ruszyliśmy na pas startowy.

Na szczęście Dzidek nie przestraszył się rozpędzania samolotu wśród ryku silników. W ogóle nie zauważył chyba, że straciliśmy kontakt z ziemią. W zasadzie ja – tradycyjnie – umierałam ze strachu, a Dzidek usiłował zbiec z moich kolan i powędrować na podbój samolotu i stewardess. Dzielny chłopak.

Ale przeraźliwy ryk Piotrka wszyscy usłyszeli nieco wcześniej, przy odprawie, kiedy puściliśmy nasze torby podręczne przez rentgen, a sami mieliśmy przejść przez bramki wykrywające metale. Nie wiem, co go tak przeraziło? Lustrujące spojrzenia ludzi w mundurach, pośpiech, oddawanie wszystkich rzeczy na tackę, które znikają gdzieś w wielkim pudle, czy może pan w gumowych rękawiczkach zawzięcie obmacujący każdy element Dzidkowego wózka? Na szczęście zapomniał o strachu na małym placu zabaw, tuż przy wejściu do naszej bramki.

Dwie godziny lotu Piotruś przetrwał chyba lepiej niż ja. Najpierw walczyłam z jego próbą ucieczki, a potem nastąpiły turbulencje. Ja się spięłam, a Piotrek się uspokoił – widać lubi jak trzęsie. Napił się soku z wodą, zjadł jedno z mikroskopijnych ciasteczek, które nam Air France dało jako poczęstunek, pooglądał nowe książeczki zakupione przez nas specjalnie na tę okoliczność, aż w końcu nastąpił czas lądowania i czas wrzasku wszystkich dzidków na pokładzie. Uszy się wszystkim pozatykały, a owe dzidki nie wiedziały co z tym fantem zrobić. Nasz dziamgał smoka, dodatkowo namawiałam go do picia. Ale ileż może pić dzieciak, który się już napił i pić mu się nie chce? A samolot ląduje i ląduje…

Wylądowaliśmy totalnie zlani potem (albo ciśnienie dało się wszystkim we znaki, albo wyłączyli nawiew). Piotrek mokry od potu, z rumieńcami na twarzy i zatkanymi uszami już wychodził z siebie. Ja wychodziłam z siebie za sprawą rozwrzeszczanego i przeraźliwie ruchliwego Dzidka, który nie ogarniał, dlaczego nie pozwalają mu stamtąd wyjść! Następnie kawał drogi przez lotnisko niosłam to moje 10-kilowe szczęście, aż wreszcie doszliśmy do miejsca, w którym można było odebrać wózek. Dalej to już tylko walka ze schodami i bramkami w podziemiach paryskiej kolejki.

No właśnie. Tuż po wyjściu z korytarzy lotniska napotkaliśmy bramki, gdzie należało skasować bilet i przejść do części należącej do podziemnej kolejki. Eleganckie bramki, w tym jedna przystosowana dla osób niepełnosprawnych lub matek z wózkami dziecięcymi. Przepchnęliśmy Dzidka w swoim pojeździe przez odpowiednią, szeroką bramkę, po czym stanęliśmy przed… serią schodów prowadzących daleko w dół. Rozejrzeliśmy się dookoła. Ani windy, ani pochylni. Dotarliśmy tu za pomocą wind i kierunkowskazów dla osób niepełnosprawnych, a tu nagle taki kanał? Nawet nie wiedzieliśmy gdzie tu się cofnąć i czy się w ogóle da zjechać tam inną drogą – przecież wszystkie znaki prowadziły w to miejsce! Na szczęście towarzyszyło nam w tej podróży dwóch kolegów, którzy pomogli nam zejść ze wszystkimi bambetlami po niekończących się schodach do dalszej części podziemnych korytarzy prowadzących do naszego peronu. Co by zrobił niepełnosprawny na wózku w takiej sytuacji? A to była dopiero zapowiedź absurdalnych rozwiązań w podziemiach Paryża, z którymi przyszło nam się zmagać aż do dnia wylotu.

Tak więc zakręconymi korytarzami, windami, bramkami i niespodziewanymi schodami dotarliśmy wreszcie do punktu, skąd odjeżdżał nasz RER, czyli szybka kolej miejska mająca nas zawieźć do odpowiedniej linii metra, których jest tam szesnaście (Warszawa ma na szczęście jedną – przynajmniej się człowiek nie zgubi…). Dzięki tak rozbudowanemu torowisku można pod ziemią dotrzeć niemal do każdego miejsca w mieście. Nasz cel mieścił się w dzielnicy Montparnasse na Boulevard Pasteur. Tam był hotel, który jako jedyny w okolicy miejsca konferencji Krzula, miał wolny pokój. Jakaś impreza w stylu Air Show sprawiła, że wszystkie hotele pękały w szwach. Hotel Innova przyjął nas pod swój dach i za "jedyne" 160 euro + 20 euro za śniadanie zamieszkaliśmy na piątym piętrze dwugwiazdkowego hotelu w paryskiej kamienicy.

Hotel trochę nas rozczarował. Zamawialiśmy go przez Internet i zdjęcia pokazywały nieco lepszą rzeczywistość. Ale i tak dużego wyboru nie było – wszystko zajęte. Jak za taką cenę, to spodziewałam się czegoś "wow!". A tu pokój ciasny, wykładzina sprana, ciężko zamykające się okno, za którym grzmiała ulica… i ogólnie wszystko było jakieś mocno zużyte.

Do niewątpliwych plusów hotelu należała winda, fakt, że Krzul nie musiał jechać do obserwatorium przez pół Paryża, a ja mogłam na piechotę z wózkiem pozwiedzać kilka okolicznych atrakcji, takich jak Ogrody Luksemburskie, Wieżę Eiffla, czy Katedrę Notre-Dame.

Pierwszy wieczór w hotelu był ciężki. Dotarliśmy do pokoju dość późno, a zmęczony Piotrek nie mógł zasnąć i urządził koncert do późnych godzin wieczornych. Było strasznie duszno, a przy otwartych oknach nie dało się spać. Hotel stał przy ruchliwej ulicy, otoczonej wysokimi budynkami, co tworzyło betonową studnię, w której samochody, autobusy i niezliczone motory generowały zbyt dużo decybeli, aby zasnąć. W końcu ruch uliczny zwyciężył i mimo duchoty zamknęliśmy szczelnie okna. Nastała względna cisza, pozwalająca wreszcie zapaść w upragniony sen.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (5)
DODAJ KOMENTARZ
pamar
pamar - 2013-09-13 07:00
Gdzieś czytałam, że jak dzieci płaczą podczas startu i lądowania to bardzo dobrze, bo w ten sposób próbują w sposób naturalny odetkać sobie uszy. Takie spryciarze :)
 
tealover
tealover - 2013-09-13 09:40
lub po prostu płaczą z bólu w uchu... :)
 
Jouka
Jouka - 2013-09-13 23:10
Też gdzieś czytałam, że płacz w takiej sytuacji może być zbawienny, ale wydaje mi się, że to działa bardziej u malusieńkich niemowlaków, które płaczą "pełną gębą". A taki prawie dwulatek ma nieco inne techniki płaczu, które niekoniecznie pomogą na bolące uszy :(
 
mamaMa
mamaMa - 2013-09-15 08:03
Dziecmi sie ogolnie chetnie "trzesie" - w wozkach, lozeczkach bujanych, na rekach - wiec takie turbulencje to pewnie "to jest to";-)
Gratuluje serdecznie slicznego potomka i odwagi podrozniczej! Zycze wojazy jak najczestszych z opisami jak te - bierzmy zycie z jego ciezkoscia na zartobliwy bakier:-)
 
mirka66
mirka66 - 2013-09-23 12:32
I pierwszy dzien podrozy rozpoczety.
 
 
Jouka
Joa^Krzul
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 129 wpisów129 175 komentarzy175 1340 zdjęć1340 1 plik multimedialny1