Geoblog.pl    Jouka    Podróże    Tanzania i Kenia. Hakuna matata!    Rajska Wyspa Przypraw
Zwiń mapę
2010
07
paź

Rajska Wyspa Przypraw

 
Tanzania
Tanzania, Zanzibar
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10997 km
 
Kilimandżaro coraz bardziej znikało za mgłą, a przed nami roztaczała się bezchmurna przestrzeń. Płaska i czerwona powierzchnia ziemi daleko w dole wydawała się być pozbawiona życia. Kiedy samolot wreszcie wyrównał lot i przez dłuższy czas nie wystąpiły turbulencje udało mi się wyluzować. Poza tym od jakiegoś czasu czułam lodowaty powiew zmrażający mi stopy – zupełnie jakby dziurawa ścianka. Zatkałam wiejący mróz plecakiem i rozejrzałam się dookoła. Ludzie, właściwie sami plecakowcy różnej narodowości, oddawali się przeróżnym rozrywkom dla zabicia czasu. Ktoś spał, inni w coś grali, człowiek z sąsiedztwa czytał Kapuścińskiego w hiszpańskim przekładzie, a piloci zdawali się być trochę znudzeni. Generalnie nikt nie wydawał się być choćby w części tak samo zestresowany jak ja, co jednak szybko zmieniło się nad Dar es Salaam, kiedy podczas schodzenia do lądowania boczne podmuchy wiatru miotały naszym samolocikiem jakby był z papieru. Byłam prawie pewna, że się rozbijemy, jednak pilotom udało się wylądować bokiem i w ostatniej chwili, kiedy koła dotknęły lądowiska, szybko obrócić samolot. Znów byliśmy na wybrzeżu.

Po około 20 minutach postoju, przepakowania i wymiany niektórych pasażerów wystartowaliśmy w półgodzinny lot na wyspę Zanzibar. Wściekły wiatr nie pozwalał gładko wystartować, a i turbulencje nie opuszczały nas ani na chwilę. Widok turkusowego Oceanu Indyjskiego wraz z jego licznymi wysepkami zapierał dech! Niedługo potem naszym oczom ukazała się duża wyspa porośnięta palmowym lasem, nad którym zniżyliśmy lot. To Zanzibar.

Wyspa pełniła kiedyś rolę arabskiego portu. W pewnym momencie historii była nawet osobnym tworem pod nazwą Sułtanat Zanzibaru. To na tej wyspie organizowano regularnie słynny targ niewolników i stąd odpływały statki wypełnione kością słoniową i "żywym towarem". Kiedy w 1964 roku obalono sułtanat i wyspa odzyskała niepodległość, została połączona z Tanganiką tworząc dzisiejszą Tanzanię. Po burzliwej przeszłości Zanzibar stał się dzisiaj ciekawą mieszanką kultur afrykańskiej, arabskiej i hinduskiej. Słynie z pięknych plaż, raf koralowych i z uprawy wielu przypraw (goździki, cynamon, gałka muszkatołowa, kardamon, pieprz, wanilia, itd.), przez co zyskał również nazwę Wyspy Przypraw. Na Zanzibarze prowadzi się również hodowlę wodorostów wykorzystywanych potem w przemyśle spożywczym, farmaceutycznym i jako ważny składnik ekskluzywnych kosmetyków. Dla zagorzałych miłośników zespołu Queen – Zanzibar to coś w rodzaju Mekki dla Arabów, gdyż tutaj urodził się lider zespołu – Freddy Mercury. Poza tym wyspa jest oazą spokoju i wypoczynku dla wielu turystów spragnionych tropikalnych wakacji pod palemką.

My również na Zanzibar zmierzaliśmy z zamiarem odpoczynku. Postanowiliśmy ostatni tydzień wyjazdu spędzić wylegując się na białym piasku oblewanym turkusowym oceanem, w cieniu palm z dyndającymi nań wielkimi kokosami. Zawsze chciałam zobaczyć tropikalną wyspę, którą często widywałam w rozmaitych folderach i widokówkach i proszę! Marzenia się spełniają! Właśnie wylądowaliśmy na jednej takiej i zaraz zamoczymy "kopytka" w wodzie!

Pierwsze wrażenie nie było zbytnio pozytywne, a to za sprawą toalety na malutkim lotnisku. Mroczno, obskurne ściany – w takich pomieszczeniach kręci się horrory! Jedyne, co tam przypominało łazienkę, to obecność sedesu i krzywo zawieszonej umywalki. Woda w rurach nie istniała, za to obok stał wielki, metalowy baniak (taki, jaki używały słonie w schronisku Sheldricka) z małą, zardzewiałą puszką do spuszczania wody i polewania rąk. Mimo wszystko pozytywnie nastawieni wypełniliśmy jakieś deklaracje i wyszliśmy ochoczo na ulicę, gdzie ujrzeliśmy tabliczkę z moim imieniem prezentowaną przez młodego taksówkarza – widocznie Alex tylko tyle przez telefon był w stanie przeliterować. Zapakowaliśmy się zatem do taksówki i wyruszyliśmy w miasto zwane Stone Town.

Pierwsze co mnie uderzyło, to niemal wszystkie kobiety chodziły zakryte. Jedne szczelniej, inne mniej, jednak wszystkie miały na głowie kangi ciasno owinięte wokół głowy. Niektóre były okutane w czarne płachty buibui zakrywające całą postać wraz z twarzą, zostawiając tylko małą siateczkę na oczy. Do rzadkości należały te, które wyglądały po europejsku. Tak się nosiła Lilly – przedstawicielka agencji i znajoma Alexa – którą zgarnęliśmy po drodze. Poleciła nam spokojne, ciche i stosunkowo niedrogie miejsce na wypoczynek – wioskę Jambiani mieszczącą się w południowo-wschodniej części wyspy. Pomogła nam znaleźć hotel na naszą kieszeń, odpowiedziała na dziesiątki pytań i zorganizowała transport. Była to pierwsza kobieta w turystyce, na jaką natknęliśmy się w Afryce i – jak większość afrykańskich kobiet – okazała się być bardzo miła. Na koniec zaprowadziła nas jeszcze do miejsca, gdzie mogliśmy wymienić walutę, po czym wyruszyliśmy w godzinną podróż do wioski.

Po drodze, co jakiś czas zatrzymywały nas jakieś patrole policyjne. Kierowca jakby nieco zdenerwowany podawał im papiery wraz z jakąś licencją, a funkcjonariusze zerkali podejrzliwie do wnętrza samochodu, jakby koniecznie chcieli coś znaleźć. Po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że owe patrole zatrzymując samochody, często wynajdują jakieś wydumane nieprawidłowości, aby postraszyć wysokim mandatem. Kierowca mandatu nie chce płacić, więc daje policjantowi łapówkę, dzięki czemu funkcjonariusz się odczepia i przepuszcza dalej. Policjant zadowolony, bo zarobił, a kierowca zadowolony, że nie musiał płacić więcej. W pewnej chwili nawet podwieźliśmy (na nasz koszt, psia krew!) jakiegoś mundurowego, ale nie dowiedzieliśmy się, czy to był znajomy, czy może dobra, wymuszona wola kierowcy w stylu "podwieź mnie do domu, jeśli nie chcesz płacić mandatu".

Po godzinie wjechaliśmy do Jambiani. Była to typowa wioska leżąca wzdłuż wybrzeża oceanu z białymi domkami zbudowanymi z ociosanej rafy koralowej. Wszystkie budynki miały dachy z liści palmowych, co naturalnie i pięknie komponowało się z przybrzeżnym krajobrazem. Z każdego niemal domostwa wyglądały kolorowo ubrane kobiety z ciekawością wypatrujące któż nowy przyjechał w ich okolice.

Wreszcie dotarliśmy do bramy naszego hotelu, gdzie przywitali nas radośnie młody człowiek z burzą dredów na głowie i kobieta w średnim wieku z pięknym, mimo, że nieco dziurawym uśmiechem. Kiedy pokazali nam jeden z czterech bungalowów z widokiem na ocean, nie chciałam już się nigdzie stąd ruszać. Usiadłam na ganku z zachwytem i łezką szczęścia w oku. Zapatrzona w niewiarygodnie turkusową wodę nawet nie zauważyłam kto i kiedy wniósł mi bagaż do domku.

Nasz kompleks składał się z czterech małych bungalowów i kawałka wydzielonego, zadaszonego miejsca na piachu, gdzie mieściła się recepcja, kuchnia i restauracja w jednym. Właściwie całość zbudowano na plaży, jednak dla ochrony przed zalewem fal domki stały na lekkim podwyższeniu. Każdy domek składał się z maleńkiego pokoiku i łazienki. Oglądając kwaterę zastaliśmy tam wielkie łóżko z białą pościelą, a na nim ułożone z puchatych ręczników dwa białe łabędzie oraz świeże kwiaty bungewilli i hibiskusa w przepięknych kolorach. Na zewnątrz, pod palmami i egzotycznymi krzakami, z widokiem na ocean ustawiono stylowe daszki z leżakami. Jeszcze nigdy nie nocowałam tak blisko plaży! Jeszcze nigdy nie widziałam takiego koloru wody!

* * *

Kolor oceanu jest ciężki do opisania. Mieni się kilkoma odcieniami turkusu. Wieje rześki wiatr od wody, dzięki czemu w ogóle nie odczuwamy panującego na wyspie upału. Jesteśmy jedynymi gośćmi w hotelu i oprócz nas i dwóch osób obsługi nie ma tu żywej duszy! Pusta plaża dookoła, a o istnieniu życia świadczą jedynie samotnie bujające się przy brzegu łódeczki autochtonów. Nie ma naganiaczy, nie ma turystów. Nad głowami bujają się palmy pełne orzechów kokosowych, a ciszę mąci jedynie szum fal nadciągającego właśnie przypływu. Jesteśmy w raju... :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (4)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
dominique
dominique - 2011-05-20 14:46
Joasia to istne szaleństwo...... coś nie do opisania.... moja wyobraźnia podparta Waszymi zdjęciami..... raj na ziemi:)))
PS. fajnie się czyta :)
 
Ola
Ola - 2014-09-07 17:59
Witam,
bylabym wdzieczna za podanie nazwy hotelu :)
 
 
Jouka
Joa^Krzul
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 129 wpisów129 175 komentarzy175 1340 zdjęć1340 1 plik multimedialny1