Geoblog.pl    Jouka    Podróże    Tanzania i Kenia. Hakuna matata!    Słonie i żyrafy w zasięgu ręki
Zwiń mapę
2010
05
paź

Słonie i żyrafy w zasięgu ręki

 
Kenia
Kenia, Nairobi
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10345 km
 
Czekałam długo na ten dzień! Jeszcze w Polsce postanowiłam, że jak będę w Nairobi, to muszę odwiedzić miejsca, gdzie można mieć bliski kontakt ze zwierzętami. W związku z tym na listę punktów obowiązkowych został wpisany sierociniec dla słoni Sheldricka oraz Centrum Edukacji Przyrodniczej Langata zajmujące się ochroną żyraf Rothschilda. Porzuciłam nawet pomysł zwiedzenia Muzeum Karen Blixen, które większość osób odwiedza jako pierwsze, bo czymże jest zwiedzanie ludzkiego domu w porównaniu ze spotkaniem oko w oko ze słoniem lub żyrafą?!

Wyjechaliśmy zaraz po śniadaniu, jednak nie z chłopakami z safari, ale z moim ulubionym taksówkarzem Japhetem. Ten człowiek jakoś wyjątkowo wzbudzał moje zaufanie. Dlaczego? Nie wiem. Może dlatego, że dużo opowiadał, wiele rzeczy wyjaśniał, nie był pazerny na kasę i miał zdjęcie żony na tapecie w komórce. W każdym razie całokształt wydał mi się bardzo sympatyczny, dlatego ucieszyłam się, że to z nim pojedziemy na wycieczkę. Japh – w przeciwieństwie do reszty – nie doprowadził jeszcze do sytuacji, w której mielibyśmy jakieś wątpliwości co do jego intencji. Co więcej, wyraził dezaprobatę, że Samuel zabrał na safari kolegę, a po safari nie odwieźli nas do Kisumu, tak jak to było w planach. Nie mógł przestać się śmiać, kiedy dowiedział się, że pojechało z nami dwóch kierowców, bo rzekomo jeden miał prowadzić samochód, a drugi szukać zwierząt. Według niego to tak, jakby jeden umiał czytać, a drugi pisać… Odniosłam wrażenie, że zrobiło mu się wstyd za kolegę. Trudno. Było, minęło, zapłacone. Grunt, że samym safari byliśmy zachwyceni.

Dziś z kolei czekało nas nieco innego rodzaju spotkanie ze zwierzętami, ale nie mniej ekscytujące. Przed godziną 11:00 zaparkowaliśmy samochód przed wejściem na teren sierocińca dla słoni, które przed laty założyła Angielka mieszkająca w Kenii od urodzenia – Daphne Sheldrick. Wraz z mężem Davidem od lat ratowali zwierzęta, w wyniku czego powstała fundacja "David Sheldrick Wildlife Trust" oraz sierociniec dla małych słoni i nosorożców. Trafiają tam najczęściej słoniki, które straciły matkę przez kłusownictwo lub zostały w inny sposób osierocone. Dla zwierząt, które potrafią "opłakiwać" zmarłych członków swojego stada, patrzenie na śmierć matki jest czymś tak okrutnym, że musi minąć wiele tygodni, zanim słonik zacznie normalnie żyć. Jednak czuła, całodobowa opieka nad słoniami sprawia, że wiele z nich udaje się uratować i – jako dorosłe – wypuścić na wolność. Słonie to bardzo wrażliwe zwierzęta, a przywiązanie do opiekuna jest tak wielkie, że kiedy ten zniknąłby z życia słoniątka – zwierzę mogłoby tego nie przeżyć, dlatego jednym słonikiem opiekuje się na zmianę kilka osób.

Opieka nad zwierzakiem pochłania mnóstwo czasu i uwagi. Trzeba codziennie robić mieszankę mleczną, kilka razy dziennie karmić, wyprowadzać na spacer, dbać, aby nie zmarzł, aby się nie przegrzał, aby uszka nie przypaliły się na słońcu, trzeba też potrzymać czasem za trąbę, pobawić się, a nawet przytulić w nocy i okryć kocykiem. Przy maleńkich i okaleczonych psychicznie słonikach śpią w jednym boksie opiekunowie i czuwają 24h na dobę. Praca opiekuna jest niesamowita, ale też wymagająca ogromnego poświęcenia. Myślę jednak, że czas spędzony z tymi wrażliwymi zwierzętami i radość, kiedy słoniątko dojdzie do siebie wynagradzają wszelkie trudności!

Sierociniec Sheldricka ma własną, opracowywaną przez wiele lat, recepturę mleka dla słoniowych niemowląt. Maluchy muszą wypić go dziennie co najmniej 20 litrów, a słoniątek w ośrodku jest mnóstwo i to w różnym wieku. Średnio do trzeciego roku życia słonik żywi się mlekiem, więc tych butli pochłania dość sporo. Wielkość butli również jest słuszna, jak na 100-kilogramowe niemowlę.

Staliśmy za ogrodzeniem zrobionym ze sznureczka, kiedy opiekunowie w zielonych ubrankach wwieźli na taczkach kilkadziesiąt litrów mleka dla pierwszej grupy maluchów. Wtem, z pobliskiego lasku rozległo się przeciągłe trąbienie, następnie spośród drzew wyłonił się zielony ludzik, za którym biegło stadko podekscytowanych, czerwonych od ziemi słoniątek. Roztrąbione małe trąbki, rozwiane wielkie uszka i pęd w tumanach czerwonego kurzu – to było pierwsze, co zobaczyliśmy. Zwierzaki podbiegły do swoich opiekunów czekających już z butelkami pełnymi mleka i podtrzymując butle trąbkami zaczęły je doić. Widownia stała nie mniej przejęta niż słoniki, gdyż widowisko było przednie!

Po karmieniu nadszedł czas na kąpiel błotną i ogólnie pojętą zabawę. Słoniątka ze szczęścia nie wiedziały co ze sobą zrobić. Wskakiwały do bajorka, tarzały się w błocie, obsypywały czerwoną ziemią, właziły na siebie, a jedną z ciekawszych zabaw była próba przewrócenia wielkiego baniaka z wodą do picia. Próba, gdyż słoniki były tak małe, że większość nie była jeszcze w stanie przewrócić tak ciężkiego pojemnika, jednak nie przeszkadzało im to napierać na niego głową ze wszystkich sił. Jeden z nich "zaszarżował" nawet w naszym kierunku, co skończyło się totalnym usmarowaniem mojej ręki w czerwonym błocie, którym ów "malec" ociekał. Miałam również obawę, że kilku dowcipnisiów, którym nie udało się przewrócić baniaczka zapragnie oblać nas wodą, gdyż nabierały wodę w trąbki i… no właśnie – nic z tym nie robiły, za to łypały na nas szelmowsko. Na szczęście, w ostateczności, po wznieceniu naszego niepokoju, woda lądowała w ich pyszczkach. Uff…

Kiedy grupa "żłobkowa" już najadła się i utaplała w błocie, opiekun zarządził ewakuację, po czym cała wesoła gromadka gęsiego wyszła na "leżakowanie". Natomiast z lasu po raz kolejny dobiegły nas słoniowe odgłosy. To grupa kolejnych słoników z rozwianymi uchami, w tumanach kurzu pędziła do "korytka". Biegły i trąbiły, ile fabryka dała! Tym razem przybyła do nas grupa "przedszkolna" – nieco większe egzemplarze, jednak tak samo potrzebujące zabawy jak poprzednie. Jest tu jeszcze podobno grupa "straszaków", której jednak nam nie przyprowadzono – może ze względu na gabaryty słoniątek, a co za tym idzie – bezpieczeństwo zebranych. O ile grupa maluchów ze żłobka sięgała nam do pasa, grupa przedszkolna dorastała do ramion, tak starszaki zapewne górowałyby nad nami wzrostem. A jak zauważyliśmy trudno zapanować nad rozbrykaną gromadką słoników.

W sierocińcu w Nairobi słonie przebywają około 3-4 lat, a następnie transportowane są do schroniska przy Parku Narodowym Tsavo East, gdzie przygotowują się do rozpoczęcia samodzielnego życia na wolności. Podobno nieraz zdarzało się, że słonie wychowane w schronisku wracały tam po pomoc dla siebie lub swoich rannych dzieci. Nieprawdopodobna jest pamięć i wrażliwość tych zwierząt.

Na terenie sierocińca mieszkają również dwa stare nosorożce białe – w tym jeden ślepy od urodzenia. Nie omieszkaliśmy ich odwiedzić. Następnie w towarzystwie luzem biegających guźców wróciliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę ośrodka z żyrafami.

Centrum Edukacji Przyrodniczej Langata (czyli to z żyrafami) powstało jako centrum edukacyjne dla dzieci. Jednak dorośli są nim nie mniej zachwyceni, bowiem główną atrakcją jest możliwość bliskiego kontaktu z żyrafami Rothschilda. Do tego celu wybudowano wysoką platformę, z której można karmić żyrafy ręką. Wchodzi się na taras, a zwierzaki pakują swe wielkie głowy za barierkę i wyjadają z rąk suche chrupki. Właściwie to zagarniają je zwinnie długaśnym językiem zwijając go niemal w spiralkę. Można tam spojrzeć głęboko w wielkie żyrafie oczyska i poczochrać żyrafią czuprynkę. Niektórzy ekstremiści wkładają chrupka do ust i pozwalają, by żyrafa obśliniła im facjatę (bo trzeba przyznać, że na te chrupki, to im bardzo ślinka cieknie). Pod platformą zwierzęta stoją niemal cały dzień, bo ciągle chce je ktoś dokarmiać, a dla nich to ciągle mało. Głaskać po szyi dają się tylko w chwili, kiedy właśnie wyjadają z ręki jedzenie, a bez chrupek robią uniki i cofają głowy. Nas uraczyły swoją obecnością trzy dorosłe żyrafy i jedna malutka bidulka, która nie sięgała szyjką do poręczy platformy i przez to nikt jej nie karmił. Chodziła wzdłuż barierki, ale wszyscy pochłonięci wielkimi głowami na tarasie nie zwracali na nią uwagi. Żal mi się jej strasznie zrobiło i przez kratki w barierce zaczęłam ją dokarmiać. Żyrafka wstawiała szary jęzorek do kratki, a kiedy położyłam na nim chrupki zawijała go do pyszczka, po czym jęzor wracał po następne pychotki. W międzyczasie opiekun zwierząt zrobił nam mały wykład o ich budowie, życiu i ochronie, po czym mieliśmy możliwość dźwignąć kość udową żyrafy, która spokojnie osiągała kilkanaście kilo.

Byliśmy tak pochłonięci żyrafami, że dwie godziny minęły jak z bicza trzasnął! Japh już myślał, że poszliśmy do sąsiedniego rezerwatu ptaków, ale gdzie tam! Nawet nie wiedzieliśmy, że taki tam istnieje. Przeszliśmy tylko szybko po sklepikach z pamiątkami, ale ceny zwaliły nas z nóg, w związku z tym zapakowaliśmy się do samochodu i poprosiliśmy, aby Japh zawiózł nas do miejsca, gdzie będziemy mogli obkupić się w pamiątki w przystępnej cenie. I tak znaleźliśmy się na jednym z targów Nairobi.

Przechadzaliśmy się pomiędzy ciasno upakowanymi stoiskami z afrykańskim rękodziełem. Z każdej strony sprzedawcy wołali nas do swojego sklepiku, co na pewno nie ułatwiało zakupów. Chcieliśmy obkupić się w drewniane zwierzaki, szczególnie w słonie i żyrafę. Wbrew pozorom ciężko było wybrać, bo nagle okazało się, że nie wszystkie są zrobione w sposób godny uwagi. Ostatecznie, po długim targowaniu udało nam się kupić dużego słonia z drzewa różanego, dwa mniejsze hebanowe oraz żyrafę wysokości połowy mojego plecaka. Do szczęścia brakowało nam tylko płyty z muzyką kenijską lub po prostu o typowym afrykańskim brzmieniu. Niestety okazało się, że w Kenii można kupić każdy rodzaj muzyki, oprócz kenijskiej… Sytuację uratowało wejście do hipermarketu, gdzie na półce z muzyką stała jedna jedyna płyta z etnicznym brzmieniem, a na niej między innymi słynne "Jumbo" oraz "Malaika". Po zaspokojeniu turystycznych potrzeb wróciliśmy do hotelu.

Zmęczony dniem Japhet zaoferował jeszcze, że nam załatwi bilety na jutrzejszy autobus do Arushy w Tanzanii (2000 KSh/os.), gdzie planowaliśmy wyjechać jeszcze na safari w kraterze Ngorongoro. Polecił nam też firmę, która może nas tam zabrać, po czym pożegnaliśmy naszego przyjaciela, zostawiając mu w podzięce ekstra napiwek. Następnie po obfitej kolacji, mocno przejedzeni, ale pełni wrażeń wróciliśmy do pokoju. To była ostatnia nasza noc w Kenii. Zmęczenie sprawiło jednak, że nawet głośne śpiewy i kazania z pobliskiego kościoła nie przeszkodziły nam w zaśnięciu.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (36)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (5)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2011-05-16 09:49
To jest super miejsce.Moj synek mialby tu radoche.
 
Jouka
Jouka - 2011-05-18 16:30
Zapewniam Cię, Mirko, że sama miałabyś radochę nie mniejszą... ;)
 
dominique
dominique - 2011-05-20 12:57
ależ się wzruszyłam tymi zwierzakami :-)
słoniki są po prostu przeurocze i sama buzia się cieszy :-) a ta mała żyrafka..... no normalnie urocze :)
 
azzja
azzja - 2011-11-11 01:03
http://tvnplayer.pl/programy-online/kobieta-na-krancu-swiata-odcinki,87/odcinek-3,kenia---sierociniec-dla-sloni,S01E03,1434.html
Polecam, film o tym własnie sieocińcu. poruszający
 
martyna
martyna - 2015-06-02 19:42
jak mozna dostać się do sierocińca słoniątek? czy kupuje się bilet?
wiesz może czy jest możliwość bycia tam przez jakiś czas jako wolontariusz?
 
 
Jouka
Joa^Krzul
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 129 wpisów129 175 komentarzy175 1340 zdjęć1340 1 plik multimedialny1