Geoblog.pl    Jouka    Podróże    Tanzania i Kenia. Hakuna matata!    Znów w pociągu do Nairobi
Zwiń mapę
2010
03
paź

Znów w pociągu do Nairobi

 
Kenia
Kenia, Kisumu
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10072 km
 
Budzik o 6:00 wyrwał nas ze snu. Nie wiedzieliśmy co dalej, więc postanowiliśmy, że ja nas zacznę pakować, a Krzul pójdzie w miasto zobaczyć czym można się dostać do Nairobi. Bardzo chcieliśmy jechać pociągiem, bo poruszanie się po Kenii drogami jest jednak straszliwie stresujące.

Po około godzinie wrócił i oznajmił, że pociąg jedzie tylko raz w tygodniu do Nairobi i… w niedzielę – czyli dzisiaj! A wszyscy napotkani mieszkańcy Kisumu, włącznie z pracownikami informacji turystycznej, byli całkowicie przekonani, że pociąg w ogóle nie kursuje. Kupił więc Krzul bilety i wynegocjował w recepcji, abyśmy mogli opuścić pokój nieco później niż się ma tu w zwyczaju. Siedzieliśmy w pokoju do oporu, a kiedy nasz umówiony czas minął, przenieśliśmy się na wygodne kanapy w recepcji, gdzie złapaliśmy nędzne połączenie z Internetem. Żar lał się z nieba, a w Kisumu nie było niczego, co by nas mogło zmusić do wyjścia na zewnątrz w taki skwar, więc skorzystaliśmy z okazji i wrzuciliśmy do sieci nieco aktualnych fotek. Tak nam minęło pięć godzin.

W międzyczasie przyszedł do nas kelner, który wczoraj nie pozwolił nam wyjechać głodnym, z pytaniem jak się udała wycieczka. Po krótkiej opowieści i wymianie serdeczności uknuliśmy "niecny" plan wynagrodzenia kelnera za wczorajszy dobry uczynek, a ponieważ właśnie zaczęło nam mocno burczeć w brzuchach, zapytaliśmy, czy może nas dokarmić w tak nietypowym miejscu jak ta poczekalnia hotelowa. Po pierwsze nie chcieliśmy się już bawić w przenoszenie bagażu, a po drugie stwarzało to naturalną okazję do obdarowania człowieka sowitym napiwkiem. Dla niego przyniesienie obiadu do recepcji nie było żadnym problemem, więc za chwilę na nasz stolik wjechały dwa talerze świeżutkich frytasów. Przy opłacie natomiast okazało się, że był to jeden z tych Kenijczyków, którzy są uprzejmi, bo tacy po prostu są, a nie dlatego, że chcą na tym zarobić. My z kolei takich ludzi bardzo chcemy czymś wyróżnić i w jakiś sposób im okazać, że są wyjątkowi. Szkoda tylko, że tak rzadko na nich trafiamy…

Po godzinie 17:00, przy pomocy strażnika złapaliśmy taksówkę. Nie było to proste – tym bardziej dla nas, gdyż zachodziliśmy w głowę czym się tu różni zwykły samochód od taksówki. Te drugie nie były niczym wyróżnione, albo miały tak dyskretne oznaczenie, że nie zdążyliśmy się zorientować jakie.

Wreszcie udało się złapać samochód. Wysiadł młody facet o sympatycznej twarzy i za dojazd na dworzec podał cenę 250 KSh. Kwota była odpowiednia, gdyż już wcześniej wybadaliśmy w recepcji, że za taxi powinniśmy zapłacić około 200-300 KSh. Nie targując się zatem wsiedliśmy i wyruszyliśmy na stację kolejową, nieco zdziwieni zresztą, że nie próbował nas nawet naciągnąć…

Na dworcu od razu zajęli się nami umundurowani pracownicy kolei, którzy zręcznie i bezpiecznie doprowadzili nas do odpowiedniego wagonu. Na odjazd pociągu musieliśmy czekać jeszcze godzinę, ale nie szkodzi – jeśli się nigdzie nie spieszymy, to możemy czekać.

W międzyczasie Krzul wyszedł na peron robić zdjęcia i – jakżeby inaczej – z miejsca dopadł go jakiś człowiek, który podał się za przewodnika okolic Jeziora Wiktorii, kenijskich parków narodowych i innych cudów Afryki. Kiedy nie chcieliśmy skorzystać z jego usług (przecież właśnie wyjeżdżamy stąd!) zaczął nas usilnie przekonywać, abyśmy koniecznie jeszcze przyjechali do Kenii to nas oprowadzi. Facet odczepił się dopiero wtedy, kiedy Krzul zapewnił go, że przyjedziemy. Czasem nie mieści mi się w głowie ich tok rozumowania. Już któryś raz ktoś nas zaczepia widząc, że wyjeżdżamy z jego miasta, ale mimo to oferuje nam cały zestaw wycieczek po okolicy, którą opuszczamy. Nie rozumieją, że szkoda ich wysiłku, skoro właśnie wyjeżdżamy? Czy oni myślą, że nagle zmienimy zdanie i zostaniemy? Tym bardziej, jeśli ich ceny wołają o pomstę do nieba?!

Powoli do pociągu zaczęli się ładować pasażerowie. Większość wagonów to trzecia klasa – siedząca, do której wsiadało najwięcej pasażerów – z reguły nieco dziwnych ludzi, dla których my też byliśmy dziwni, co nie omieszkiwali okazywać niezbyt przyjaznym spojrzeniem. Przeraziło mnie trochę, że nasz wagon był zupełnie pusty, ale nie ma się co dziwić, skoro turystów w mieście nie widać, a nawet jeśli są, to wszyscy tubylcy przekonują ich, że stąd nie jeżdżą pociągi do Nairobi. Na szczęście nieco później do naszej pustej pierwszej klasy wsiadły dwie osoby z obsługi pociągu (tutejsi konduktorzy), z drugiej strony wagonu wpakowało się dwóch umundurowanych i uzbrojonych w karabiny policjantów, a obok nas zakwaterowano jakiegoś eleganckiego człowieka, który cały czas z policjantami obcował. Taka eskorta sprawiła, że poczułam się nieco pewniej i bezpieczniej, tym bardziej, że wiedziałam już, że wszelkie postoje pociągów są oblegane przez tubylców, którzy właściwie nie do końca wiadomo co tam robią i jakie mają zamiary. Pociąg przyjeżdża – oni stoją, pociąg odjeżdża – są tam nadal. Robią dużo zamieszania, krzyczą, biegają, a jeszcze więcej zamieszania jest, kiedy nas zobaczą. Wtedy wrzaski przybierają na sile, dzieciaki biegną za pociągiem, krzyczą "Mzungu!" i zapewne liczą, że coś im przez okno rzucimy. Nic im nie dajemy, a z opowieści wiemy, że rzucenie czegoś dzieciom może wyrządzić tylko więcej szkody, niż pożytku. Wiki opowiadała jak raz rzuciła monetkę i dzieciarnia mało za tym nie wpadła pod pociąg. Czy się potem o to pobiły, to już nie wiadomo. Przeciętny turysta nie jest w stanie jednorazowo pomóc afrykańskiemu dziecku, a wszelkie jałmużny sprawiają, że dzieciaki od małego uczą się, że od Białasów można żądać kasy, bo oni są bogaci i dadzą. Z kolei turyści przyjeżdżają i wydaje im się, że poprzez rozdawanie pieniędzy dzieciom uda im się zbawić świat. W taki sposób Afryka nigdy nie dźwignie się z biedy, a u większości mieszkańców utrwala się tylko postawa roszczeniowa w stylu: "jesteśmy biedni, dajcie nam, bo macie więcej!".

Ciągłe żądania o pieniądze lub podawanie za wszystko cen niewiarygodnie wysokich sprawia, że Afrykańczycy stają się dla mnie coraz mniej sympatyczni. Kiedy napatoczy się kolejny oszust lub ktoś kto wyciąga łapę po kasę tylko dlatego, że jesteśmy biali to żeby wyzbyć się trwałych uprzedzeń rasowych staram się przywołać w pamięci ludzi, którzy okazali się dla nas bardzo mili, którzy bezinteresownie nam pomogli, okazali życzliwość… Niestety jest ich tak mało, że powoli zaczyna nachodzić mnie myśl "I jak tu nie być rasistą?".

Może okrutnie brzmi powyższa ocena, ale kiedy codziennie, przez prawie trzy tygodnie, większość osób, z którymi mamy do czynienia próbuje nas oszukać, naciągnąć lub wyłudzić od nas pieniądze, to nasze dotychczas pozytywne nastawienie do Afryki i jej mieszkańców zaczyna się powoli wykręcać w przeciwnym kierunku…

Wreszcie ruszyliśmy, podziwiając przez okno jak słońce chowa się za taflę jeziora. Przejechaliśmy może kilometr, kiedy pociąg szarpnął, zgrzytnął i z piskiem kół zatrzymał się. Wystawiliśmy głowy przez okna, aby sprawdzić co się dzieje. Napad? Wypadek? Część pasażerów trzeciej klasy wyszła z pociągu, zrobiło się zamieszanie. Wyszli też policjanci z karabinami. Niedługo potem, ku naszej lekkiej uldze, dowiedzieliśmy się od konduktorki, że to tylko lokomotywa odmówiła współpracy. Kiedy z upływem kolejnych minut postoju przeszło mi przez myśl, że na tym koniec wycieczki, wagony ponownie szarpnęły gwałtownie, po czym chwiejąc się i skrzypiąc powoli ruszyły za zreperowaną lokomotywą.

Około godziny 20:00 zawołali nas na kolację. W wagonie restauracyjnym potwierdziło się, że jesteśmy jedynymi Białymi w tym pociągu i chyba jedynymi pasażerami pierwszej klasy – Biali ze względów bezpieczeństwa raczej nie jechaliby klasą trzecią. Mimo to wagon restauracyjny nie był pusty. Oprócz nas kolację jadł jeden z policjantów, elegancki człowiek z przedziału obok i ktoś z obsługi. Poza tym w wagonie siedzieli jacyś Murzyni w bejsbolówkach i kimali przy stołach łypiąc na nas smętnie spod daszków swych czapek. Obsługa kelnerska – jak zwykle – uprzejma i elegancka.

Siedząc w przedziale mogliśmy wyłączać światło na każdym postoju i w ciemnościach obserwować zamieszanie na peronie. Wagon restauracyjny natomiast był oświetlony cały czas, podczas gdy na zewnątrz panowała totalna ciemność. Kiedy pociąg zatrzymywał się, czuliśmy się dość niekomfortowo mając świadomość, że cała hołota na peronie nas widzi, a my ich nie. Zauważali nas dość szybko, co można było usłyszeć, gdyż odzywał się wtedy chór głosów krzyczących "Mzungu!" i dziesiątki par butów biegło w naszą stronę. Zawsze wiedzieli gdzie stać, aby znaleźć się jak najbliżej wagonów pierwszej klasy. Znów niepokój zaglądał nam w oczy. Otuchy dodawała nam jedynie obecność siedzącego przy stoliku obok policjanta z karabinem…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (5)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2011-05-16 09:46
Podoba mi sie ten cennik.Rewelka.
 
 
Jouka
Joa^Krzul
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 129 wpisów129 175 komentarzy175 1340 zdjęć1340 1 plik multimedialny1