W Narok dowieźli nas do miejsca, skąd wyrusza w dalekie trasy dziesiątki busików. Był to przy okazji bazar, po którym przez zwały śmieci przechadzały się Masajki przybyłe tu na zakupy. Nie wszystkie były stąd. Część z nich przybyła z wiosek oddalonych od Narok nawet o ponad 20 kilometrów! Widzieliśmy po drodze pielgrzymki Masajek w kolorowych kangach niosących na plecach kosze i tobołki z zakupami.
Na bazarze zamieszanie nie z tej ziemi! Niepokojące jest miejsce, gdzie faceci w dresach i bejsbolówkach krzyczą dookoła nas w obcym języku. To w większości kierowcy i naganiacze
matatu szukający klientów. Reszta to różni szwędacze – to właśnie oni najbardziej niepokoją.
W tym całym chaosie Samuel znalazł człowieka, który sprzedawał bilety. Bilet ów kosztował nas o wiele za dużo jak na matatu, jednak wyjaśnili, że to nie jest zwykłe
matatu, tylko tak zwany
shuttle bus. Ten typ pojazdu miał być o niebo bezpieczniejszy niż zwykły busik, gdyż jest to podobno samochód kontrolowany przez policję, dzięki czemu nie jeździ przeładowany. W rezultacie okazało się, że i owszem, kontrole policyjne są, ale naganiacze dobrze wiedzą, gdzie stoją patrole i tuż przed nimi wyładowują nadmiar pasażerów. Dochodzi nawet do tego, że zwracają niektórym pasażerom kasę za bilet z nawiązką, aby tylko wysiedli przed kontrolą. Poza tym
shuttle bus jedzie tak samo szybko i z takim samym nadmiarem pasażerów jak każde inne
matatu w kraju. Płaci się tylko za niego dużo więcej, a obsługa ma większy stres, bo może dostać mandat. Jednak, jak się odpowiednio "posmaruje" policjantowi, to przymknie oko na ewentualny ludzki nadbagaż i każde inne przewinienie.
Hakuna matata!Przez całą drogę słuchaliśmy lokalnych piosenek w suahili. Najpierw myślałam, że to ichni folklor, ale kiedy wybrzmiało donośne "alleluja" i "dżizus" nie miałam już wątpliwości – był to afrykański gospel. Niektórzy pasażerowie podśpiewywali wraz z radiem radosne wychwalanie Najwyższego. Też bym pośpiewała, gdybym umiała – w takich pojazdach tylko modlić się pozostaje…
Jechaliśmy w szaleńczym tempie około 7 godzin, uspokojeni przynajmniej tym, że kierowca w Kisumu miał nam wskazać hotel. Okazało się jednak po raz kolejny, że słowo w Afryce nie ma żadnego znaczenia! Nasz
shuttle bus zatrzymał się w jakiejś miejscowości i kazali nam się przesiąść na coś, co jedzie do Kisumu. Co prawda sami nas przepakowali i opłacili bilet, jednak to już nie był ten sam kierowca, który miał nam pokazać hotel! Nigdy nie może być wszystko w porządku, a jeśli coś idzie za dobrze, to trzeba być podejrzliwym, że coś tu jednak jest nie tak!
Przesiedliśmy się więc tam, gdzie nam wskazano i ku naszemu przerażeniu stwierdziliśmy, że nasze bagaże zostały uwiązane w niedomkniętym bagażniku. Co prawda wszystko było dociśnięte klapą, a naganiacz ręczył za to, że nie wypadną, ale przecież w Afryce nikt nie dotrzymuje słowa! Jeśli wypadną, to będzie już za późno, a to jest nasz dobytek potrzebny do przeżycia w – jakby nie było – jednak niezbyt rozwiniętym kraju. Po raz kolejny zaufaliśmy powiedzeniu
hakuna matata, po czym zostaliśmy rozsadzeni – Krzul usiadł z tyłu, a ja wcisnęłam się na trzeciego obok kierowcy.
Nie wiem, czy tu trafiliśmy na rozsądniejszego kierowcę (był starszy niż zwyczajowi kierowcy
matatu, więc może i mądrzejszy), czy może siedzenie z przodu niweluje nieco odczuwanie szybkości, jednak miałam wrażenie, że jedziemy w miarę wolno i przyjemnie, a kierowca nie robi bezsensownie ryzykownych manewrów. Nie byliśmy również przeładowani, mimo że wiele osób próbowało nas po drodze zatrzymać. Mijaliśmy ich jednak bez reakcji, co wprawiało ich w bezgraniczne zdumienie. Relaksowałam się w tym samochodzie jakieś 2 godziny wsłuchując się w rozmowę między kierowcą, który nawijał jak opętany a dziaduniem w garniturze w brązową kratę, który każdą przemowę kierowcy kwitował smętnym, ale jakże wymownym "Eeee…".
Krzul natomiast, na tyłach samochodu próbował zrozumieć w radiu jakąś przemowę w języku afro-angielskim. Brzmiało to jak jakieś kazanie kościelne, jednak Krzul dosłuchał się, że to parlamentarzyści smęcą i jakiś lokalny Lepper wygłasza swoje mądrości: "Jeśli ktoś zabije krokodyla, to wszyscy angażują helikoptery i jest wielka obława na tego, kto zabił, a jak krokodyl zje dziecko, to nikogo to nie obchodzi!" – grzmiał z mównicy jakiś poseł. A co, mają szukać winnego krokodyla i go aresztować?