Geoblog.pl    Jouka    Podróże    Tanzania i Kenia. Hakuna matata!    Ostatnie chwile z dziczyzną
Zwiń mapę
2010
30
wrz

Ostatnie chwile z dziczyzną

 
Kenia
Kenia, Masai Mara National Reserve
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 9687 km
 
Budzik ryknął o 4:00 rano. Tego dnia mieliśmy opuścić Masai Mara, więc musieliśmy się porządnie spakować. Kolejnym naszym celem było miasto Kisumu leżące nad Jeziorem Wiktorii – największym w Afryce. Poprzedniego wieczora umówiliśmy się z przewodnikami, że podwiozą nas do miejscowości Narok i pomogą złapać matatu do Kisumu. Tak umówiliśmy się wczoraj, bo właściwie to w Nairobi umowa była nieco inna: ponieważ płaciliśmy za dzień wynajęcia samochodu, a nie za przebyte kilometry, więc mieli nas podrzucić do samego Kisumu, a my mieliśmy im zwrócić pieniądze za benzynę na drogę powrotną. Ale to była umowa z Samem i Jeffem. Teraz był z nami Sam i Steve, więc umowa się jakby nieco zmieniła. Uzgodnili, że jeśli nas zawiozą do Kisumu, to nie zdążą wrócić do Nairobi tego samego dnia, w związku z tym musimy im zapłacić za kolejny dzień wynajęcia samochodu, co już przestało być dla nas korzystne finansowo. Typowe afrykańskie zagranie, dzięki któremu w zasadzie nie można nikomu wierzyć "na gębę". Ale cóż mogliśmy zrobić? Jedynie dać się zawieźć do Narok i dopilnować, żeby nam znaleźli jakieś matatu.

Póki co, czekała nas jeszcze jedna, krótka wycieczka do zwierząt i nie chcieliśmy już psuć sobie nastroju jakimiś afrykańskimi machlojkami. Nie pierwsze i nie ostatnie. Przy latarkach zapakowaliśmy plecaki, uważając przy tym, czy aby nie pakujemy ze sobą jakichś robali i zgodnie z obietnicą, o godzinie 5:00 usłyszeliśmy buczenie agregatu, co zaowocowało światłem żarówkowym w naszym domku. Śniadanie było zgodnie z planem i zaraz po nim zapakowaliśmy bagaże do samochodu, pożegnaliśmy załogę i wyruszyliśmy na ostatnie nasze spotkanie ze zwierzętami w Masai Mara.

Tego dnia, oprócz standardów typu antylopy, zebry, bawoły i lwy widzieliśmy również czyścicieli zwłok w akcji. Gdzieś w zaroślach pozostało jakieś niedojedzone zwierzę, które dopadły cztery gatunki sępów, orzeł i szakal. Przez dość długi czas oglądaliśmy to kłębowisko łysych łebków, które tłukły się zawzięcie walcząc o ostatnie ochłapy z kości padliny. Z tej gromady jedynie szakal i orzeł prezentowały się elegancko. Sępy to jakoś mało atrakcyjne ptaszyska. Dosłownie – ptaszyska. Łyse, pokraczne, o niesympatycznym "wyrazie" dzioba (o ile dziób może mieć w ogóle jakiś wyraz). Zwierzę to może nie grzeszy urodą, jednak jest bardzo pożyteczne, gdyż pełni rolę sprzątacza. Niestety powoli zaczyna grozić im wyginięcie, ponieważ okoliczni hodowcy bydła, chcąc walczyć z lwami zabijającymi im krowy, faszerują martwe zwierzęta pestycydem o nazwie furadan, który to sieje spustoszenie nie tylko wśród lwów, ale także wśród wszelkich padlinożerców – w tym sępów. Podobno jedna zatruta krowa może zabić nawet 150 ptaków! Oszacowano, że od lat 80. XX wieku populacja sępów zmniejszyła się o około 60%. Jeśli wyginą będzie to miało tragiczne skutki dla całego ekosystemu.

Zjadane zwłoki ciężko było zidentyfikować, za to domniemanym zabójcą był wielki lew, który wygrzewał się w porannym słońcu kilkadziesiąt metrów dalej. Dzięki świadomym i nieświadomym zabiegom człowieka populacja lwów w ciągu 25 lat zmniejszyła się ze 100 tysięcy do 25 tysięcy osobników. Doszło do tego, że kenijskie lwy boją się koloru czerwonego, gdyż kojarzy im się on z człowiekiem, który je zabija, czyli z Masajem w czerwonej kandze walczącym o przeżycie swojego cennego bydła.

Zatrzymaliśmy się tuż przy lwie. Leżał do góry brzuchem i otworzył tylko jedno oko, żeby na nas łypnąć. Kilka metrów od niego lenił się jego kumpel – być może współbiesiadnik nocnego połowu. Przez chwilę oglądaliśmy lwi brzuchol, po czym samiec wstał. Był wielki, żylasty i miał piękną grzywę. Utrwaliliśmy na zdjęciu jego uśmiech zadowolenia, w końcu miał powód – nie poszedł spać głodny!

Dzisiaj przez dłuższy czas i bardziej cierpliwie niż przez poprzednie dni próbowaliśmy wytropić lamparta. Mieliśmy informację, w którym miejscu podobno go widziano, jednak nie chciał się pokazać. Zresztą wokół było tyle drzew i krzaków, że nawet jeśli tam był, to mogliśmy go przeoczyć. Jak się już nieraz przekonaliśmy kamuflaż zwierząt potrafi być zaskakujący!

Lamparta nie było, jednak spotkaliśmy naszą znajomą gepardzicę z potomkiem, która znów obserwowała otoczenie z niewielkiej górki. Nawet się nie obejrzeliśmy jak minęły trzy godziny i musieliśmy opuszczać rezerwat. Samuel zapytał jeszcze, czy chcemy zobaczyć wioskę masajską. Krzul upewnił się jedynie, czy wioska jest komercyjna, na co Samuel zaśmiał się i odpowiedział, że tak. Zrezygnowaliśmy.

Za wioskę masajską płaciło się 20$ za osobę i można było zobaczyć pokazówkę lokalnego życia, prezentację typowego tańca Masajów wraz z nieodłącznymi zakupami masajskich wyrobów. Od razu postanowiliśmy, że nie skorzystamy z tego, gdyż domyślaliśmy się, że będzie to głównie cyrk dla turystów, a jak już gdzieś wcześniej wspomniałam – nie lubimy ludzkiego ZOO i udawanej gościnności. Jak się dużo później dowiedzieliśmy od spotkanych rodaków wioska była zbudowana tak, aby turysta mógł chodzić dookoła i aby przy każdym domostwie mógł się zaopatrzyć w zestaw bransolet, naszyjników i innych masajskich ozdób z kolorowych koralików. Woleliśmy uniknąć kolejnego sposobu na naciąganie Białasów i uciążliwego oganiania się od sprzedawców, którzy koniecznie chcą sprzedać coś, czego ja akurat nie chcę kupić.

Tak więc pożegnaliśmy rezerwat ze zwierzętami i skierowaliśmy się w stronę drogi wiodącej do cywilizacji. Kierowca jeszcze musiał zmniejszyć ciśnienie w oponach, gdyż podobno po tej nawierzchni, którą mieliśmy przemierzać, bardziej komfortowo jedzie się na lekkim kapciu. Podczas wypuszczania powietrza Krzul zdążył zapytać przechodzącego obok młodego Masaja, czy może zrobić mu zdjęcie. Zdezorientowany chłopak zgodził się, zapozował, ale widać był na tyle zbity z tropu, że nie zdążył poprosić o zapłatę zadowalając się jedynie zerknięciem na swoją podobiznę w aparacie. Za chwilę zaczęły się pojawiać inne dzieciaki, bardziej rezolutne i wyszkolone w tym, że z Białasów trzeba zdzierać ile się da i co się da. Na szczęście opony były już przygotowane do jazdy i ruszyliśmy w kierunku Narok, oglądając po drodze jak kozy się pasą na drzewach.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (24)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (3)
DODAJ KOMENTARZ
mirka66
mirka66 - 2011-05-16 09:43
Az zal odjezdzac.
 
Jouka
Jouka - 2011-05-18 16:28
Oj tak... Parki Narodowe to zdecydowanie gwóźdź programu afrykańskich wypraw! :)
 
oboski
oboski - 2012-01-13 17:38
No ładne zdjęcia.
Pogratulować Krzulowi!!
PS
A dla mnie to i tak blog roku
 
 
Jouka
Joa^Krzul
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 129 wpisów129 175 komentarzy175 1340 zdjęć1340 1 plik multimedialny1