Wrażenia z lotniska w Tanzanii podobne jak w Nairobi, jeśli nie gorsze. W ogóle małe to lotnisko jak na 2,5-milionowe miasto. Szybko zdobyliśmy wizę i wyszliśmy na taśmę po bagaże. Wszystkie już zjechały, a te, których nikt nie odebrał leżały na podłodze dookoła taśmociągu. Jakież było nasze zdziwienie, kiedy okazało się, że naszych plecaków wśród nich nie ma! Zdziwienie się powiększyło, kiedy okazało się, że bagaże swój cel miały w Nairobi…
Za pomocą jakiegoś taksówkarza znaleźliśmy hotel. Całkiem przyzwoity, ale jak na 50 dolarów, to standard niski. Wynegocjowaliśmy cenę na 45 dolarów. Tutaj za wszystko trzeba płacić. Za telefon z recepcji, za Wi-Fi w pokoju. Chociaż czasem się litują i nie każą płacić za telefon na lotnisko w sprawie zaginionych bagaży. Niestety nie ma szamponu, a ręczniki są podejrzanej czystości. Mamy tylko mydło i wodę nienadającą się do picia, o czym poinformowali na ścianie przy umywalce. Dobrze, że pościel czysta, a przynajmniej tak wygląda. Ogólnie nie jest źle – jeśli wszystkie noclegownie w Afryce będą wyglądały podobnie, to
hakuna matata – nie ma problemu.