Dziwnie po tak długim czasie słyszeć polski język. Wszyscy dookoła po polsku rozmawiali. Jeszcze tylko jeden lot, jeszcze tylko półtorej godziny i będziemy prawie w domu. Tam wszystkich już będziemy rozumieli, a oni będą rozumieć nas.
W samolocie podali kanapki - nawet udało się zjeść kolejne śniadanie. Lot był gładki, całkiem przyjemny, mimo, że stosunkowo małym samolotem. Nad chmurami przynajmniej blado świeciło słonko, więc robiło się przyjemniej. Potem znów wielkie nurkowanie w chmurach i udane lądowanie na lotnisku Warszawa-Okęcie. Następnie długie oczekiwanie na bagaż i samochodem do domciu. Tam udało się zjeść obiad chyba tylko dlatego, że wszyscy zajęli mnie rozmową i zapomniałam, że jeść nie mogę.
Samopoczucie się pogarszało. Siły opuszczały. Na szczęście mam jeszcze dwa dni wolne, może wydobrzeję. Pojechaliśmy do naszego wyziębionego, małego mieszkanka. Wreszcie własne łóżko i pościel. Po miesiącu wałęsania się po hotelach - miłe to było uczucie :) Niestety, bajeczna podróż zakończyła się dwutygodniowym leżeniem w łóżku z powodu anginy ropnej... :/
Zastanawiało mnie tylko, czy
ayahuasca w jakiś sposób się do tego przyczyniła...