Geoblog.pl    Jouka    Podróże    Peru. Od turystyki do magii.    Amerykańska inwazja
Zwiń mapę
2008
16
lis

Amerykańska inwazja

 
Peru
Peru, La Selva
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 20184 km
 
O szóstej rano gdzieś obok usłyszałam głos Raúla:
- Joana? - po tym usiłowałam odpowiedzieć sobie na pytanie, czy to jawa czy sen.
- Joana? - usłyszałam ponownie, więc jednak się to działo.
- Yes...? - odpowiedziałam słabym, rozespanym głosikiem, jednak z dużą nadzieją, że to nie jest pobudka...
- Joana, wake up!

Mieliśmy się zebrać i śniadanie zjeść już w lodge'y. Akurat spało mi się już wygodnie i ciepło. Dlaczego najlepiej śpi się zawsze rano? Wystawiłam rozespaną głowę na zewnątrz. Zbadałam wzrokiem teren. Słońce już wstało, Indianie też. Na klapku, który leżał przy wejściu do namiotu zauważyłam jakieś... zwierzęce odchody... A jednak to w nocy, to musiało być zwierzę. Ciekawe, co to było - małpa, ptak, nietoperz?

Z przykrością wygramoliłam się z hamaka i z jeszcze większą przykrością stwierdziłam, że tuż przy oku mam wielkiego, swędzącego bąbla pokomarowego... W takim razie jakiś krwiopijca musiał mnie użreć przez ścianę! Rzeczywiście rano złapałam się na tym, że leżę głową na brzegu hamaka i twarzą dotykam szmacianej ściany. Trudno. Na jednym klapku doskoczyłam do kaloszy i z wielkim zaangażowaniem wytrzepałam z ewentualnej zawartości. Na szczęście nic tam się nie zagnieździło. Założyłam kalosze i zaczęłam się pakować. Strój kąpielowy z wczoraj był tak mokry, jak gdyby był używany przed chwilką. Ręcznik również nie wysechł. Powiesimy na słońcu, jak dotrzemy do bazy.

Przyjemnie było pływać po rzece. Na lądzie parno, upał, a na canoe z motorkiem orzeźwiający powiew wiatru. Dzisiejszy dzień nie zapowiadał się zbyt pracowicie, gdyż po śniadaniu mieliśmy płynąć do wsi po jakichś nowych turystów. Od dzisiaj nie będziemy sami w naszym zagajniku... Szkoda :(

Po powrocie skorzystaliśmy z luksusu, jakim jest prysznic z lichym ciśnieniem. Po śniadaniu pojechaliśmy z Raúlem i Olim do wsi. Pochodziliśmy, pozwiedzaliśmy - upał czterdziestostopniowy, pot się leje - słońce w zenicie, więc o cień trudno. W końcu przypłynęli turyści. Dwie dziewczyny i jeden facet. Dwoje Amerykanów i jedna turystka z Nowej Zelandii. Zrobiło się jakoś tłoczno, głośno i dziwnie. Ale na szczęście nadal robili nam pyszną limoniadę, czyli sok z limonki z wodą. Z tą różnicą, że dzbanek musiał wystarczyć już na pięć osób, a nie na dwie. A nowi przybysze rozsmakowali się w limoniadzie nie mniej niż my...

Dyndając w hamakach doczekaliśmy się w końcu obiadu. Dostaliśmy kawałek grillowanego kurczaka z ryżem i sałatką z palmitos wyglądającą jak spaghetti. Na półmisku z sałatką leżały również kawałki wielkiego ogórka, w których to rozsmakowywały się małpki. Był to jeden z lepszych obiadów - nowi przybysze byli zachwyceni. Jako deser na stół wjechała wielka taca ze świeżym ananasem i papają. Po obiedzie tradycyjnie nastąpiła sjesta w hamakach.

W międzyczasie Raúl nam oznajmił, że dziś będziemy się uczyć wiosłować. Nowi płyną łodzią motorową na ryby, on też chce trochę połowić. Ja się wybiłam, bo stwierdziłam, że zabijanie zwierzątek nie leży w mojej naturze. Krzul z kolei stwierdził, że woli polować aparatem na delfiny. W związku z zaistniałą sytuacją dostaliśmy swoje canoe, dwa wiosełka, a Raúl popłynął za nami osobną łódką z zamiarem złowienia kilku piranii. Dopłynęliśmy do ulubionego miejsca delfinów i czekaliśmy na wynurzanie. Przy okazji sfilmowałam małe nietoperze śpiące na pniu drzewa łebkami w dół i ptaki z żółtymi brzuszkami wyglądające ze zwisających z drzewa gniazd. Delfiny są rzeczywiście różowe. Nic dodać, nic ująć. Jak już pisałam wcześniej lubią pływać w miejscach, gdzie mieszają się dwa kolory rzek.

Łowy nasze, jak i Raúla były dość udane. Nam udało się namierzyć kilka delfinów, a przewodnikowi złowić kilka piranii. Są to małe rybki z czerwonym podbrzuszem o niewielkiej paszczy mocno uzębionej trójkątnymi, małymi ząbkami. Da się z nimi pływać, o ile nie ma się na ciele jakiegoś krwistego zadrapania. Jeśli poczują krew rzucają się stadem na ofiarę, a wtedy w dość krótkim czasie mogą zostać z delikwenta same kosteczki. Raúl zresztą łowił te piranie na kawał surowego, czerwonego mięcha. Na drugi dzień tego typu mięsko mieliśmy na talerzu, więc może zjedliśmy to po piraniach?
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (21)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (2)
DODAJ KOMENTARZ
Massaj
Massaj - 2010-07-26 19:07
Świetna relacja i super zdjęcia! Czytam z zapartym tchem
 
Jouka
Jouka - 2010-07-27 21:44
Dziękuję - bardzo się cieszę, że się podoba i zapraszam do dalszej lektury :)
 
 
Jouka
Joa^Krzul
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 129 wpisów129 175 komentarzy175 1340 zdjęć1340 1 plik multimedialny1