Węże, pająki i vinchuki...
Z samego rana (tzn. rana astronomicznego, czyli około godziny 13:00) idąc do domku obserwatora zauważyłam kątem oka sznurek na drodze. Po chwili sznurek syknął, zawił się i wypełzł w krzaczki. Nie przyzwyczajona do takich spotkań troszkę się przeraziłam. Ale tylko troszkę, bo zaraz sobie uświadomiłam, że wąż był bardziej przerażony niż ja. Jego syk wyrażał wręcz panikę.
Tak w ogóle, to pod każdym oknem czy drzwiami znajdujemy jakieś zdechłe robale. Również vinchuki, czy jak kto woli kissing bugs. Są to takie pluskwopodobne stwory z płaskim odwłokiem, ozdobionym pomarańczowymi szlaczkami. Gryzą w okolice ust (stąd nazwa kissing bug) i przenoszą chorobę Chagasa. Jeśli robal jest zakażony, to w jego kale są jakieś pasożyty, które wtarte w śluzówkę człowieka mogą się utaić w organizmie na kilkadziesiąt lat i uderzyć ciężkimi objawami. Fuj. Lepiej uważać.
W każdym razie znalazłam takiego jednego na wpół martwego pod drzwiami domku obserwatora. Z pająków spotkałam w łazience jakiegoś w miarę małego jak na tutejsze warunki. Za tarantulami jakoś nie tęsknię... W każdym razie w domku mieszkalnym wisi karteczka ze zdjęciami tarantuli, węża i vinchuki z napisem, żeby ich nie wpuszczać. Na szczęście są wszędzie moskitiery.
Z fauny pustynnej jeszcze, to przemknęła nam dziś galopem przez taras jaszczurka. Oprócz tego codziennie rano pod teleskopem jakieś ptaki drą szaleńczo dzioby. Szkoda, że osiołki nas nie odwiedzają - były tylko gdzieś po drodze do obserwatorium. Pozostałą, nieokreśloną faunę mamy codziennie na talerzu :P
A co mogę napisać o florze? W zasadzie nic, bo jej tu praktycznie nie ma. Flora ogranicza się do dziwnych krzewów, które przez cały czas wyglądają na zeschnięte i kilku kaktusów w przydomowym ogródku, które zresztą trzeba regularnie podlewać, bo nawet one usychają na wiórki. Reszta flory - również na talerzu.
Co się dziwić, w końcu Atacama to najsuchsza pustynia świata.
Odkryłam dziś rano, że to osłabienie moje to wynika m.in. z przeziębienia. Wapno postawiło mnie na nogi i pewnie dzięki temu i odsypianiu przez 2 doby mogę sobie teraz klepać relację :)
Wilgotność trochę się poprawiła. Z 19% na zewnątrz skoczyło do 38%. Z 7% wewnątrz domku jest teraz 25%. No ale pomagamy sobie jak możemy elektrycznym nawilżaczem i mokrymi ręcznikami. A jutro zjeżdżamy na dół i lecimy do Santiago, żeby pojutrze polecieć do Limy i rozpocząć podbój Peru! ;)