Piotrek, mimo późnego położenia się spać obudził się wczesnym rankiem, wygramolił się ze swojego legowiska i przyczłapał do nas z książeczką o pojazdach, żeby mu poczytać. Człowiek jeszcze na oczy nie widzi, a tu poranny terror półtoraroczniaka… Teraz ta książeczka kojarzy nam się z Paryżem, bo codziennie byliśmy nią budzeni.
Hotel okazał się całkiem przyzwoity. Wiedzieliśmy, że stoi tuż koło ruchliwej trasy i nastawialiśmy się na ryk samochodów przez całą dobę, a tu niewiele było słychać. Poprzedni hotel za to dał się we znaki pod tym względem. Tutaj okno mieliśmy z widokiem na rzeczkę i jakąś małą przystań jachtową. W oddali zieleniły się drzewa i widać było wysoki, efektowny wiadukt dla kolejek RER.
A pokój? Pokój idealny! Niewielki, ale zmieściło się duże łóżko, szafa we wnęce i biurko. Znalazło się również miejsce na turystyczne łóżeczko Dzidkowe i nawet wózkiem można było jeszcze wjechać. Ponadto mieliśmy w pokoju rzecz niezwykle przydatną – maleńki aneks kuchenny z podstawowymi naczyniami, garnkami i sztućcami.
Sam hotel był z serii tych samoobsługowych, jak Formuła1, czy Ibis Budget: winda dla wózków na kod, wejście do budynku na kod, a w skrzynce na kod czekał kluczyk do pokoju… Czysto, wygodnie i w miarę tanio. To fakt, że jechało się kolejką około 20 minut do Paryża, ale nie było to dla nas jakoś specjalnie uciążliwe. Akurat kolejki RER miały windy w interesujących nas miejscach, a Piotrek był zachwycony, że jechał ciuchcią.
Dzisiejszy dzień postanowiliśmy przeznaczyć na zwiedzenie okolic Bazyliki Sacre-Coeur. Jest tam fajny widok na miasto i przyjemne uliczki dookoła. Nie planowaliśmy zwiedzać wewnątrz z wiadomych powodów, tym bardziej, że oczywiście raz już tam byliśmy. Pogoda średnio dopisała. Trzeba było znów nastawić się na deszcz, a na pewno na zimno i wiatr.
Najciekawszym elementem tej wyprawy był spacer przez Montmartre małymi klimatycznymi uliczkami. Na jednej z nich, w arabskiej piekarni zjedliśmy pyszne pączki. Tak pyszne, że aż wracaliśmy kawałek, żeby dokupić jeszcze kilka. Po drodze podziwiałam wystawy arabskich i hinduskich sklepików z ubraniami dla kobiet: przepiękne sari i inne okrycia – cudowne kolory i zdobienia! Aż w końcu dotarliśmy do turystycznego zakątka i postanowiliśmy zakupić kilka pamiątek – czego akurat nie zrobiliśmy przy pierwszym pobycie w Paryżu. I tak w posiadanie moje wpadł, między innymi, wielki kubas ze słynnym czarnym kotem z plakatu "Le Chat Noir".
Drogę powrotną postanowiliśmy wykorzystać na spacerek przez jedną z najsłynniejszych dzielnic czerwonych latarni – Pigalle. Mijaliśmy dziesiątki pip-szołów, seks-szopów i innych przybytków uciechy, ukrytych szczelnie za wielkimi kotarami, aż dotarliśmy do słynnego Moulin Rouge. Tam zrobiliśmy standardową fotkę z serii "tu byliśmy". Nie było to łatwe z uwagi na tłumek chętnych – trzeba było się nieco poprzepychać, żeby nie mieć na zdjęciu tłumu fotografów. Następnie wykończeni całodniowym spacerem po górzystych terenach Montmartre skierowaliśmy się do podziemnej części Paryża, aby znów błądząc w korytarzach przedostać się do naszej stacji RER.