Jechaliśmy drogą szutrową wymieniając co chwilę zestaw pasażerów. Wreszcie po około półtorej godziny wstrząsów wysiedliśmy w miejscowości Msata, gdzie mieliśmy przesiadkę na busik jadący do wioski Saadani w parku narodowym o tej samej nazwie. Fadhilli zaprowadził nas na wypełniony tłumem przystanek, z którego odjeżdżały
dala-dala w stronę Saadani. Tutaj grubo ponad godzinę czekaliśmy na pojazd. Fadhilli coś zaczął mącić, że czekamy na bezpośredni busik, żebyśmy nie musieli przesiadać się jeszcze raz. Przepuściliśmy chyba kilka
dala-dala (w tym jeden wiozący lodówkę), żeby po prawie dwóch godzinach oczekiwania wsiąść do jakiegoś kompletnie zapakowanego pojazdu. Fadhilli jeszcze zapewniał, że ten tłok to tylko tak na początku, później będą wysiadać i zrobi się luźniej. Zawisłam zatem na rurze, gdzie wisiało już kilka innych osób i usiłowałam utrzymać równowagę, a jednocześnie zapobiec zdeptaniu mnie przez resztę wiszących.
Do celu jechaliśmy około pięciu godzin. Do samego końca tłok przekraczał ludzkie granice, gdyż kiedy dwie osoby wysiadały, to na ich miejsce wciskały się cztery kolejne. Po jakimś czasie ktoś powiedział, że jest dla mnie miejsce siedzące z tyłu. Z chęcią propozycję przyjęłam, bo strasznie obawiałam się, że ktoś mi zaraz zdepcze stopy obute w sandały. Przecisnęłam się do tyłu i szukam wzrokiem miejsca. Dwóch Murzynów się usuwa i wskazuje mi 20 centymetrów, gdzie można usiąść: jednym półdupkiem na jednym fotelu, a drugim półdupkiem na jakiejś dostawce. Początkowo myślałam, że to jakiś żart, bo miejsca tam było na pół osoby, ale nikt się nie śmiał i z poważnymi minami ściskali się na siedzeniach, żebym mogła usiąść. Już miałam mówić, że dziękuję, postoję, jednak wzruszyło mnie to, że ktoś pomyślał o małej
mzungu, która nie umie ustać w pędzącym
dala-dala. Skoro to miejsce zaproponowali, to być może właśnie ktoś je przed chwilą opuścił, w związku z tym wciśnięcie tam tyłka jest jednak możliwe. Grzeczność nakazała mi nie marudzić i z wdzięcznością przyjąć te 20 centymetrów siedziska. Usiadłam więc, a na kolana posadzili mi małego Murzynka w wieku około sześciu lat. Zgnieciona z każdej strony do granic możliwości nie mam pojęcia jak przetrwałam te pięć godzin podróży po wybojach!