Geoblog.pl    Jouka    Podróże    Tanzania i Kenia. Hakuna matata!    Poznajemy afrykaÅ„skie realia
Zwiń mapę
2010
19
wrz

Poznajemy afrykańskie realia

 
Tanzania
Tanzania, Bagamoyo
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 8477 km
 
Wstaliśmy bardzo wcześnie rano, żeby się zapakować i po 6:00 zejść na śniadanie. Porządnie się umyliśmy – nie wiadomo kiedy znowu będziemy mieli okazję – i zeszliśmy do restauracji. Było chyba zbyt wcześnie. Niby śniadanie podają od szóstej, ale na dole nikogo nie było, a michy puste. Po chwili zjawiła się obsługa i zamówiliśmy po omlecie. Wybraliśmy pożywny posiłek, bo nie wiadomo również kiedy będziemy coś ponownie jedli. Omlet wystarcza na cały dzień, przynajmniej na tyle, że człowiekowi nie robi się słabo z głodu.

W końcu po raz pierwszy porządnie założyłam mój nowy plecak i wyszłam przed hotel. Pas biodrowy rzeczywiście świetnie spełniał swoje zadanie, bo po jego rozluźnieniu czułam jak cały ciężar przygniata mi ramiona.

Próbowaliśmy dostać się na dworzec autobusowy lub dala-dala, aby dotrzeć do miejscowości Mandera i stamtąd łapać coś, co jedzie do Parku Narodowego Saadani. W ostateczności dogadaliśmy się z taksówkarzem, że za 55 dolarów dowiezie nas do miejscowości Bagamoyo, a stamtąd pojedziemy dala-dala do Mandery. Jak na pierwszy raz była to opcja dla nas najlepsza, bo nie znaliśmy jeszcze realiów Tanzanii i woleliśmy obejrzeć świat dookoła siedząc w bezpiecznej taksówce. Tak też zrobiliśmy.

W Bagamoyo taksówkarz znalazł człowieka z agencji turystycznej o imieniu Fadhilli. Ustaliliśmy z nim, że zabierze nas do Saadani jako przewodnik i pomoże złapać odpowiednie dala-dala, gdyż przesiadka w miejscowości Msata może być dla nas bardzo trudna. Zgodziliśmy się, że cała podróż jego z nami będzie kosztowała 60 dolarów. Człowiek pochodzący z tych stron, towarzyszący nam w pierwszej podróży był nam bardzo przydatny – może dzięki niemu nauczymy się bezboleśnie jak poruszać się w tym kraju. Dobiliśmy targu i Fadhilli zaprowadził nas na przystanek dala-dala. Na przystanku klimat jakiś podejrzany, a wszyscy dziwnie się na nas gapili. Przewodnik jednak uspokajał, że hakuna matata – on tutaj wszystkich zna, więc nie mamy się czego bać. Wsadził nas do jednego z busików, po czym po kilkunastu minutach dopchnęli nam ludzi w ilości większej niż siedzeń. Dopchnęli na stojąco, w pozycji schylonej, gdyż busiki dala-dala są raczej niskie. Ze sporym nadbagażem ruszyliśmy po wybojach pylistej drogi zbierając z poboczy kolejnych pasażerów z bagażami. W pewnym momencie wsiadł ktoś, kto przewoził wielkie plastikowe baniaki na wodę. Nie wiedzieli gdzie je upchnąć. Już myślałam, że pasażerka z powodu braku miejsca w busiku poczeka na następny pojazd, jednak nie! Nie zostawią pasażera na drodze! Do dala-dala wszystko się zmieści – o to już zadbają pomysłowi właściciele. Wielkie baniaki zawisły więc na wycieraczce tylnej szyby…

Na czterech tylnych siedzeniach upchnęliśmy się w pięć osób trzymając nogi na plecakach, które wcisnęli nam pod fotele. W tego typu środkach transportu bagażnik istnieje tylko teoretycznie. Samochody te to najczęściej stare mini vany Toyoty lub Nissany sprowadzane z Azji i przerabiane na potrzeby afrykańskie, czyli wciskane jest siedzeń ile się da, nawet kosztem likwidacji bagażnika. A jeśli ktoś podróżuje z bagażami? Wtedy otwiera się klapę z tyłu i dopycha pod siedzenia co tylko się tam zmieści. To, co się tam nie zmieści upycha się za plecami pasażerów z tyłu dopychając klapą. Jeśli i na taką opcję bagaż jest za duży – hakuna matata – jedziemy z otwartym bagażnikiem obwiązanym sznurami. A baniaki i wiadra? Po co upychać gdziekolwiek – najlepiej przywiązać do wycieraczki, okna, lusterka i niech powiewają – byle nie spadły.

Gdyby nie obecność Fadhillego czułabym się z deka nieswojo. Miałam ochotę przepraszać tę Murzynkę obok której siedziałam, że ją wciskam w okno. Jeszcze nie wiedziałam wtedy, że dla niej to rzecz normalna podróżować w takich warunkach… Dobrze się stało, że nasza pierwsza podróż po kraju odbywa się w towarzystwie tubylca. Poznamy realia i będziemy na przyszłość wiedzieli w czym rzecz.

Dala-dala są prywatnymi większymi taksówkami – dlatego właściciele pakują do środka pasażerów w ilości mocno przekraczającej normę. Bagażnik jest nieważny, bo przecież bagaż nie zapłaci za przejazd, a pasażer tak.
Jeden z problemów w podróżowaniu dala-dala polega na tym, że znany jest tylko przystanek początkowy i końcowy. Cała reszta zatrzymań (a są one naprawdę częste) zależy od zapotrzebowania. Jeśli ktoś chce wsiąść, po prostu zatrzymuje samochód. W miastach pojazdy te zatrzymują się same w miejscach, w których ludzie wyglądają, jakby na coś czekali. Z otwartych drzwi wystaje wtedy tak zwany naganiacz, który zwołuje potencjalnych pasażerów i drugi – człowiek-kasa – z garścią pełną banknotów, które są w ciągłym obiegu. Obydwaj krzyczą, machają, robią zamieszanie i ciągle klepią w dach na znak dla kierowcy, że ma jechać lub się zatrzymać. Kierowca, jak automat, robi to co wystukają naganiacze. Po przepakowaniu pasażerów pojazd toczy się dalej. Właściwie to mknie jak błyskawica – mimo solidnego przeładowania.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (1)
  • zdjÄ™cie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2010-10-20 07:51
pięknie wyglądacie - szczęście z Was "tryska " !!! :) pozdrawiam i czytam dalej...
 
 
Jouka
Joa^Krzul
zwiedziła 6.5% świata (13 państw)
Zasoby: 129 wpisów129 175 komentarzy175 1340 zdjęć1340 1 plik multimedialny1