Dziś jest wydarzenie, przez które znaleźliśmy się w Chinach. Mianowicie o godzinie około 10:00 ma się odbyć całkowite zaćmienie Słońca. Na dodatek ma to być najdłuższe zaćmienie XXI wieku trwające około 5-6 minut! Właśnie dlatego jesteśmy w Chinach i dlatego jesteśmy tu w lipcu. Dlatego znosimy z pokorą warunki atmosferyczne tego miesiąca i dlatego w tej chwili jesteśmy na Jangcy przy tej szerokości geograficznej, gdzie zaćmienie będzie najdłużej widoczne. Nic z planów tego wyjazdu nie było przypadkowe, a wszystko było podporządkowane głównemu celowi – zobaczyć całkowite zaćmienie Słońca.
* * *
Tuż po śniadaniu przewodnik zwołał zbiórkę, aby wszyscy dowiedzieli się o tym wydarzeniu. Całe tałatajstwo wypełzło na górny pokład, żeby od godziny 9:00 oglądać ten spektakl natury. Nasza dwuosobowa grupka była przygotowana na tę okoliczność całkiem dobrze, więc wylegliśmy na pokład tuż przed tłumem, aby wybrać sobie najlepsze miejsca siedzące i rozstawić sprzęt foto-video. Rozstawiliśmy statywy, przygotowaliśmy zestaw folii i osłon pozwalających oglądać zaćmienie bez uszczerbku na wzroku i rozpoczęliśmy nagrywanie jak Słońce chowa się powoli za Księżyc. Jednak niedługo potrwał nasz błogi spokój i kontemplacja, gdyż za chwilę wokół nas znalazł się tłumek chińskich ciekawskich, którzy koniecznie chcieli sprawdzić co kręcimy, po co nam te srebrne folie i co przez nie można zobaczyć. Zaczęło się ich pałętać niebezpiecznie dużo, co stwarzało niebezpieczeństwo, że prędzej czy później ktoś zaczepi nogą o statyw i rozwali naszą misternie skonstruowaną "stację obserwacyjną". Nagle ktoś postanowił pożyczyć kawałek folii, bo zapragnął zrobić Słonku zdjęcie przy pomocy swojej "małpki". Pożyczyliśmy, lecz chyba nie było to zbyt rozsądne, bo od tej pory nie mieliśmy spokoju. Pasażerowie całego statku schodzili się do nas, aby folię pożyczyć, popatrzyć, porobić zdjęcia. Zostaliśmy nieformalną wypożyczalnią naszego małego kawałka, który służył nam do naocznego oglądania postępów na niebie. Nie mieliśmy przewidzianych zapasów dla połowy Chin. Folia wróciła do mnie tuż przed kulminacją w stanie niemiłosiernie wymacanym. Wtedy już zbuntowałam się i nie oddałam jej nikomu, bo Chińczycy zdawali się nie mieć umiaru w wykorzystywaniu naszej dobroci.
W ogólnym gwarze, hałasie i tłumie zrobiła się szarówka. Przed godziną 10:00 rano zapadł zmierzch. Słońce coraz bardziej kryło się za tarczą Księżyca zostawiając obserwującym coraz cieńszy rogalik do oglądania. Kiedy rogalik stał się cieniuteńką, zaokrągloną kreseczką, wtem nastąpił moment oczekiwany przez wszystkich – Księżyc całkowicie zasłonił tarczę Słońca, którego korona rozbłysnęła zza Księżyca płomienną otoczką. Od tej chwili przez ponad 5 minut otaczały nas całkowite, nocne ciemności! Na niebie pojawiły się gwiazdy, a w sąsiednim mieście – zdawałoby się, że martwym i niezamieszkanym zapalono światła. Cisza oczekiwania została nagle rozdarta okrzykami zachwytu, brawami i ogólnym, niewypowiedzianym poczuciem szczęścia. Nagle, ci wszyscy nachalni Chińczycy stojący wokół wydali mi się w dziwny sposób bliscy i miałam ochotę ich wszystkich wyściskać tylko dlatego, że współuczestniczą wraz ze mną w tym poruszającym wydarzeniu! Otoczenie wyło z zachwytu, a mi się ze wzruszenia ścisnęło gardło i łzy napłynęły do oczu. Nie myślałam, że to zaćmienie zrobi na mnie takie wrażenie!
Zdaję sobie sprawę, że powyższy opis nawet w połowie nie odda niesamowitości tego przeżycia i zostanie jedynie technicznym opisem następujących po sobie zdarzeń… Jednak warto było lecieć tyle kilometrów, warto było męczyć się w tym skwarze i tłumie, warto było znosić upierdliwych Chińczyków i warto było chorować całą noc – jeśli tak miało być, żeby to wszystko zobaczyć!
Po pięciu minutach nastąpiło zjawisko odwrotne. Najpierw błysnął tak zwany pierścień z diamentem, a następnie rogalik Słonka stawał się coraz większy. Wraz z wychylającym się zza Księżyca Słońcem robiło się coraz bardziej gorąco – dopiero teraz zauważyłam, że przy zaćmieniu powietrze ochłodziło się o kilka stopni. Chińczyków powoli ubywało z górnego pokładu. Nie interesowały ich już ostatnie chwile odkrycia, więc sobie poszli. Ja i Krzul siedzieliśmy na posterunku do samego końca.
Zastanawiał nas mocno fakt, jak to się stało, że przed i po zaćmieniu w ogóle nie było widać Słońca zza grubych chmur wiszących nad chińskimi miastami. Martwiliśmy się o pogodę odkąd wylądowaliśmy po raz pierwszy w Chinach. Nic się nie zmieniało, żar lał się z nieba, a Słońca ani śladu. Na moment kulminacyjny chmury się przerzedziły! Rozeszły się, jakby Słońce chciało nam wynagrodzić trudy podróży, poświęcenie i chęć oglądania właśnie jego, a nagrodą miał być ten wspaniały pokaz na rzece Jangcy.
Poza tym, nie spodziewałam się, że w takim tłumie i zamieszaniu będziemy oglądać to zaćmienie. W ogóle czego ja się spodziewałam? W Chinach ciężko o pustą przestrzeń. Właściwie, to wydawało nam się, że tego zaćmienia nie zobaczymy w ogóle, więc w tym wypadku chiński tłok to "pikuś", w porównaniu z zasłoną chmurną. Jakkolwiek ulga, odnośnie rozstąpienia się chmur była ogromna!
Kiedy zaćmienie dobiegło końca, na pokładzie szybko poszło w zapomnienie, lecz ja jeszcze długo byłam pod jego wrażeniem. Wokół nas zrobiło się już zupełnie pusto. Statek ruszył dalej, a my zostaliśmy, aby pokontemplować w ciszy i spokoju widowisko ostatniej godziny.
Tego dnia nastała piękna noc…